• Nasze rekomendacje
  •  
    UWAGA!
    JEŻELI JESTEŚ ZAREJESTROWANYM UŻYTKOWNIKIEM I MASZ PROBLEM Z LOGOWANIEM, NAPISZ NAM O TYM W MAILU.
    admin@osme-pietro.pl
    PODAJĄC W TYTULE "PROBLEM Z LOGOWANIEM"
     
  • Słup ogłoszeniowy
  •  
    "Wszyscy, którzy zachowali ojczyznę, wspierali ją, pomnażali, mają wyznaczone w niebie określone miejsce, gdzie szczęśliwi rozkoszują się życiem wiecznym".
    Cicero "De re publica"



    JAK SIĘ PORUSZAĆ POMIĘDZY FORAMI? O tym dowiesz się stąd.
     

Wyznania wariatki przy ulicy

Opowieści pisane prozą - nie powieści
ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Agnieszka R.
Posty: 966
Rejestracja: 28 maja 2018, 13:09

Wyznania wariatki przy ulicy

#1 Post autor: Agnieszka R. » 23 paź 2025, 10:57

Wyznania wariatki przy ulicy pełnej samochodów

"- Niech się rozbierze i położy.
- Słucham?
- Niech się rozbierze i położy.
- Niech się pocałuje w dupę." - (z filmu "Pora umierać".)

Tak... Jestem wariatką. Cóż poradzić... Boże ile tych samochodów tutaj. Przenieśli mnie w ten ruch z łąki. Jaki tutaj hałas. Jestem chora. Wariatka. Mówię wam. Mówię do siebie.
Mówią, że wariatka. No wariatka i już, i chaos w głowie. Tylko Pan C. umiał za mną nadążyć.

Przyjaciółka Julia była piękną kobietą. Przyjechała z Litwy. Bardzo dobrze znała rosyjski. Śliczna. Poznałyśmy się w studium medycznym, prowadzonym przez zakonnice. Ja dostałam się później na Akademię Medyczną, ona skończyła na zakonnicach i wyjechała do Gdańska. Potem zaprosiła mnie i Pawła. Na dyskotekę szliśmy asfaltową, bardzo wąską drogą wzdłuż morza. Nieco powyżej. Oddzielało nas od tego ostatniego długie pasmo drzew. Na dyskotece Julia była szczęśliwa. Wypiła pięć piw. Ja jedno małe, ale też byłam szczęśliwa. Zastanawiałam się w jaki sposób pomieściła te piwa w sobie.
Miała cudowne, błękitne oczy. Niebo. Tańczyła z narzeczonym, który obracał ją w dłoniach jak piórko.

Boże ile tych samochodów! Obracam się przy tej ulicy, czasem odwracam - bardziej lub mniej. Potem znowu spoglądam do przodu, innym razem pod nogi albo w górę wysoko, wysoko. Ile tych samochodów?!
No wariatka i już.
Też miałam narzeczonego, ale ostatecznie nasz taniec był krótki. Może powinnam wypić więcej alkoholu
albo mogłam zamknąć oczy, z których spadłoby kilka wron potarganych wichurą. Kra kra kra. Ha, ha. Niech sobie krążą.

Ile tych samochodów. Jestem zmęczona i stara. Kto mnie zechce? Wariatkę?

Albo wujek Marian. Nie mógł się odnaleźć po tym, jak stracił pracę. I co z tego, że miał ładny nowy dom, piękną młoda żonę? Odnalazł szczęście w wódce i powiesił się w sypialni na drzwiach szafy.

A ojciec? Po 1989 roku nie miał z kim walczyć i stał się nagle Don Kichotem. Ciekawe, co by powiedział na te samochody? Ja też walczyłam. Nie raz. I nadal walczę.

Co ja mam mówić? Głośno na tej ulicy. W szpitalu u "zakonnic" dali wycisk. Potrafili obedrzeć z godności. Rygor naprawdę, jak w klasztorze albo jeszcze gorszy. "I cicho mi tu być!" - słyszę gdzieś w głowie. "Cicho być! Cicho być! Cicho być!".
Tam przykleiła się do moich piersi
młoda Aśka z sali numer sześć. Obiecała, że pozwoli obejrzeć TVN, bo zazwyczaj o tej godzinie oglądała jakiś serial paradokumentalny, ale mi obiecała. Ucieszyłam się.
Pocałowałyśmy się w policzki na korytarzu, a ta stara, z nabzdyczoną miną pielęgniarka, rozniosła potem sensacyjną informację, że jesteśmy lesbijkami. Zemściła się jędza, bo jak przyjmowali mnie do szpitala, dwa razy spytała o nazwisko, to jej odparłam pytaniem, wkurwiona:
- Czy Pani jest głucha?!
Nie mogła tego niedosłuchu przeżyć! Mściwe babsko! A ja wariatka. Co ja tutaj robię pośród tych samochodów?
Pewnego wieczoru na wkurwie wyjęłam sznurówki z butów, myśląc że drugiego wujka Mariana nie będzie, ani Leppera. Zaraz przybiegł sanitariusz. Współpacjentka mu doniosła. Wołał:
- Ależ co pani?! Co pani?!
Zabrał te buty. Łobuz. Z wyjętymi sznurówkami zabrał. Ale rankiem znowu były przy łóżku. Buty i sznurówki. Czekały na cienie moich niespokojnych stóp.
Boże ile tych samochodów na tej ulicy...

Katarzyna spod dwójki wtedy dwa razy zabrała mi biblię, która miała uśmierzyć lata moich cierpień. Kaśka była schizofreniczką. Niepełnoletnią. Wybaczyłam jej szybko Pismo.

Po kolacji, któregoś wieczoru, gdy rozdawali lekarstwa, zaczęłam krzyczeć, że jestem królewną. Ha, ha. Jestem królewną! Jestem królewną! Ech. Kolejki do tych lekarstw, jak w sklepie mięsnym w PRLu. Straszne! To mnie wtedy po tych krzykach przyjęli bez kolejki i po raz pierwszy nie zajrzęli w zęby. A co to? Ja koniem jakimś byłam? Albo jestem?
Królewną byłam. Ach, wariatka ze mnie. Stara wariatka.

Tyle tych samochodów. Z łączki zielonej mnie tu przenieśli. Z mojej łąki, na której pasły się krowy. Latały pszczoły, bąki, pachniało latem koniczyną mleczami, a tu nagle kurz, hałas na tej ulicy pełnej samochodów. I ja wariatka.

Doktorant Grzegorz śmiał się ze mnie, że ze wsi pochodzę, a krów nie potrafię doić. Łajdak! Potwornie był w sobie zadufany. Przez pół roku się spotykaliśmy. Nie kochałam. Oszukiwałam jego, oszukiwałam siebie. No wariatka. Wpadłam przy nim w bulimię. Wymiotowałam cały świat, który mnie nie chciał. A może ja, z kompleksami, sama siebie nie chciałam? Gdy zostałam przez jego matkę zaproszona na kawę, kupiłam bajaderki. Śmiała się potem, że przyniosłam "śmieciówki". To ja dalej rzygałam. Pewnego dnia, Grzegorz zaprosił mnie na wycieczkę do Krakowa. Bałam się. Nie mogłam już dłużej w tym fałszu żyć!
Wariatka. Ciotka Beata mówiła potem, że Grzegorz - taka dobra partia, jedynak z mieszkaniem, przyszły doktor. Ech...
Ale odmówiłam wyjazdu do Krakowa i powiedziałam, że już koniec.
A krowy umiałam doić. Dojarką. Ubolewam, że nie potrafiłam ręcznie. To nie było takie proste. Ryczały z nabrzmiałymi wymionami, jak rodzice pili. Wołałam wtedy do dojenia kuzynkę Kasię. A ja byłam mała i ten doktorek Grzegorz z Warszawy, szydził z moich biednych krów, z moich bezbronnych dłoni.
Po rozstaniu powiedział, że jestem zbyt szalona. Szalona. Szalona. He ha.
No co miałam powiedzieć Grzegorzowi? Wariatka. Ale po zakończeniu tego "związku" , przestałam wymiotować. Od razu przestałam.
Szalona. Wariatka. I te samochody!
Wracając do szpitala to spotkałam na korytarzu głuchoniemego. Stał z jakąś kobietą.
- Pani jest tłumaczką? - spytałam. -
To niech pani przetłumaczy, że jestem dziennikarką. Uprawiam synkretyzm rodzajowy.

Po Co tutaj tyle samochodów?

I ksiądz tam był, w szpitalu. Przychodził odprawiać mszę. Raz w tygodniu. Na księży, jak ciocia Stasia mam uczulenie. Gdy taki jeden przyszedł do cioci z ostatnim namaszczeniem, krzyknęła:
- Precz, szatanie!
Oni wszyscy, prawie wszyscy są tacy sami. Wyobrażam sobie, że smażę wątrobę mojego proboszcza. Jak ja bym to wcieliła w życie, chyba miałabym dobrze? Przytrzymaliby dłużej w psychiatryku, bo w DPSie sami starcy. Nuda!

Ach te samochody. Człowiek i samochody, i samochody.

Na szpitalnym korytarzu pokazałam Ewce środkowy palec i po raz pierwszy dostałam w twarz.
Jeszcze czuję ten żar na policzku, płomień i ból niczym poród. Ale jak miałam nie pokazać palca, skoro mojego synka wyzwała od skurwysynów?! Następna wariatka. Jeszcze gorsza ode mnie.
Co bardziej bolało cios w twarz czy "skurwysyn"? Ten ostatni nie pasuje do mojego empatycznego, delikatnego dziecka!

Tutaj tyle tych samochodów.
Wszystko zabrali. Zabrali mi syna, a ja zostawiłam na śniegu białe pióra z śladami krwi.
Mam związane ręce. Kto uwierzy wariatce? Kto? No wariatka, jak nic.

Agnieszka R.
Posty: 966
Rejestracja: 28 maja 2018, 13:09

Wyznania wariatki przy ulicy

#2 Post autor: Agnieszka R. » 23 paź 2025, 10:59

To powinno być w opowiadania chyba z odpowiedziami. Eko możesz poprawić przenieść do właściwego tematu?

Awatar użytkownika
eka
Posty: 18637
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Wyznania wariatki przy ulicy

#3 Post autor: eka » 25 paź 2025, 12:46

Niełatwo podążać za tym monologiem. Przyznaję, zmęczył. Tym bardziej, że składnia próbuje naśladować zacinającą się mowę potoczną, celem jednak której jest narzucenie odbiorcy spójnego de facto wizerunku bohaterki. Jej obsesji, jej recepty na teraźniejszość.
Mantra głośnej ulicy i samochodów jak ratunek od wspomnień, jak zakotwiczenie w tu i teraz.
A czym jest owo powtarzane: jestem wariatką? Wydaje mi się, że stabilizacją rozemocjonowanej psychiki. A i być może szansą powrotu do ciekawszego czasu w psychiatryku.
Trudny temat, godny dyskusji nad stanem polskiej psychiatrii, namysłu nad wyrywaniem swoich korzeni... wiele tu wątków.
Ciężka lektura, Ago.

:kofe:

ODPOWIEDZ

Wróć do „OPOWIADANIA”