• Nasze rekomendacje
  •  
    UWAGA!
    JEŻELI JESTEŚ ZAREJESTROWANYM UŻYTKOWNIKIEM I MASZ PROBLEM Z LOGOWANIEM, NAPISZ NAM O TYM W MAILU.
    admin@osme-pietro.pl
    PODAJĄC W TYTULE "PROBLEM Z LOGOWANIEM"
     
  • Słup ogłoszeniowy
  •  
    Demokracja jest wtedy, gdy dwa wilki i owca głosują, co zjeść na obiad.
    Wolność jest wtedy, gdy uzbrojona po zęby owca może bronić się przed demokratycznie podjętą decyzją.

    Benjamin Franklin

    UWAGA!
    KONKURS NA TEKST DISCO POLO ROZSTRZYGNIĘTY!

    Jeżeli tylko będziecie zainteresowani, idea konkursów powróci na stałe.
    A oto wyniki



    JAK SIĘ PORUSZAĆ POMIĘDZY FORAMI? O tym dowiesz się stąd.
     

Rozkaz

Opowieści pisane prozą - nie powieści
ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
szczepantrzeszcz
Posty: 554
Rejestracja: 28 lis 2016, 22:03

Rozkaz

#1 Post autor: szczepantrzeszcz » 01 gru 2018, 21:37

Rozkaz

Dubna koło Moskwy, Instytut Badań Jądrowych, styczeń 1995


Konferencje organizowane przez fizyków, w szczególności fizyków doświadczalnych, wabią przedstawicieli innych dyscyplin, jak miód pszczoły. Czasami, obok uznanych autorytetów, pojawiają się ważne figury ze świata wielkiego biznesu. Wówczas spotkanie o charakterze naukowym zamienia się w coś pośredniego między imprezą targową, a polowaniem na grubego i nieco mniej grubego zwierza. Kiedy duży koncern ogłasza informację o rozpoczęciu działalności na terytorium Wspólnoty Niepodległych Państw, od razu można wyczuć gorączkę oczekiwań i nadziei. Ci, którzy wiedzą więcej i wiedzą wcześniej, pospiesznie zajmują lepsze miejsca, mając świadomość, że gdy emocje sięgną zenitu, będzie zbyt późno, aby znaleźć dobrą pozycję do gry o stołki i trony. Przy okazji konferencji można dobrze sprzedać swoje umiejętności, zdolności, znajomości. Rzecz jasna dyskusje odbywają się dużo wcześniej, a decyzje zapadają nie na konferencjach, ale w gabinetach prezesów i sekretarzy. Uroczyste spotkanie przedstawicieli świata nauki i świata biznesu jest finałem. Jest niczym biesiada myśliwska po udanym polowaniu. Różnica między tradycyjnym polowaniem a konferencją polega jedynie na tym, że w świecie nauki zwierzyna łowna również ma powody do radości, niekiedy nawet do radości uzasadnionej.

Konferencje mają jeszcze inną zaletę, taką, o której się nie mówi ani w gabinetach prezesów, ani przy biesiadnym stole. Zaletę, o której najlepiej pomilczeć w towarzystwie kumpli, popijając piwo albo dobrze zmrożoną wódkę. Przerwa w reżimie dnia codziennego pobudza myśli nie tylko w kwestiach związanych z wydzieraniem przyrodzie kolejnych tajemnic, a cywilizacji kolejnych synekur. W czasie konferencji ma miejsce jeszcze jeden rodzaj polowania, takiego, w którym podział na myśliwych i zwierzynę wydaje się niemożliwy do zdefiniowania. Tak to już jest, że tajemnice alkowy pociągają równie mocno, często mocniej niż tajemnice przyrody... zwłaszcza wtedy, kiedy małżeńska rutyna zastąpiła ciekawość osoby, z którą przed laty, być może lekkomyślnie, stanął człowiek na ślubnym kobiercu.

Doktor Jurij Aleksandrowicz Wieliczin, zanim podjął pracę naukową, spędził trzy lata w wojsku. Tam nauczył się dyscypliny, oraz tego, że najważniejsze jest wykonanie rozkazu. Ojciec, wujek i teść Wieliczina byli wysokimi oficerami Armii Czerwonej, nic więc dziwnego, że młody żołnierz szybko dosłużył się stopnia lejtnanta, a jego kariera przebiegała bez większych zawirowań i problemów. W czasach, gdy koledzy ginęli w afgańskich górach, on przebywał w Polsce i w Niemieckiej Republice Demokratycznej. Bywał, reprezentował, był zapraszany, a przede wszystkim doskonalił język, najchętniej w kontaktach z biuściastymi przedstawicielkami bratnich narodów. W okresach, kiedy jego teść przebywał w pobliżu, kontakty z biuściastymi przedstawicielkami bratnich narodów ulegały zawieszeniu, a lejtnant Wieliczin intensywnie doskonalił umiejętności techniczne zdobyte w czasie studiów. Wolał nie ryzykować. Ojciec jego żony, wówczas pułkownik w szóstej Witebsko-Nowogródzkiej Gwardyjskiej Dywizji Zmechanizowanej, sugestywnie dał mu do zrozumienia, że jakikolwiek skok w bok i... to co zostanie z zięcia nie będzie się nadawało nawet do zeskrobania ze ściany. Jura uwierzył, a po kilku latach małżeństwa umiejętność dyskretnych skoków w bok doprowadził do rangi sztuki.

Wracając do hotelu, doktor Jurij Aleksandrowicz Wieliczin powinien odczuwać ekscytację. Konferencja wchodziła w fazę podejmowania decyzji. Setki rozmów i półsłówek, konsekwentne pojawianie się w miejscach, w których warto i konsekwentne unikanie miejsc, których unikać należy, przyniosły oczekiwany rezultat. Nie bez znaczenia okazały się rodzinne koligacje, biegła znajomość języków, jak również dogłębna wiedza w zakresie zagadnień mechaniki precyzyjnej. Wiedza ukoronowana solidnym doktoratem. Faktycznie, inżynier Wieliczin, wchodząc do hotelu, był bardzo podekscytowany, jednak przyczyny nie stanowiła wieczorna dyrektorska nominacja, ale piękna Lena, czekająca na niego (wraz ze swoim wspaniałym biustem) w hotelowym pokoju. Nominacji był pewien, natomiast tego, co się będzie działo za pół godziny pewien być nie mógł. Po prostu miał nadzieje. Wielkie, gorączkowe nadzieje.

Dwóch smutnych panów stanęło mu na drodze tuż przed wejściem do budynku, ale on zareagował tak, jak reaguje większość facetów, którym bardzo się spieszy. Nie zauważył przeszkody. Dopiero kiedy ciężka ręka, odwróciła go brutalnie o sto osiemdziesiąt stopni, głosem średnio przytomnym zapytał, o co chodzi. Podsunięta pod nos legitymacja oraz stanowcze zaproszenie do czekającego przed hotelem samochodu podziałały niczym zimny prysznic. Z głębokim, nieskrywanym brakiem entuzjazmu przyjrzał się intruzom. Jeden był duży, drugi bardzo duży i posturą przypominał mu teścia. Obaj, podobnie jak teść, mieli gęby skrajnie nieprzyjemne. Zatrzymany nie bał się, bo niby czego miał się bać? Był trochę zły, jednak kiedy wyobraził sobie miny smutnych, gdy dowiedzą się, kogo zatrzymali, złość ustąpiła. Służba w armii nauczyła go, aby w każdej sytuacji zachowywać zimną krew. Kobiety bardzo lubiły facetów, którzy potrafią zachować zimną krew.

Chwilę później został wylegitymowany. Otwierał usta, aby wygłosić standardową formułę na temat swoich koligacji rodzinnych, jednak okazało się to zbędne. Tajniacy doskonale wiedzieli, z kim mają do czynienia i zupełnie nie deprymował ich fakt, że ojciec zatrzymanego jest pułkownikiem, a teść generałem w stanie spoczynku. Z punktu widzenia Jury Wieliczina, sytuacja wyglądała nietypowo. Pierwszy raz zetknął się z przedstawicielami służb, którzy słysząc, kto jest kim oraz kto i co na tym świecie może, nie przyjmowali postawy zbliżonej do postawy zasadniczej. Był to pierwszy etap bardzo niemiłego przebudzenia.

Drugi etap stanowiła seria pytań, które sprawiły, że zrobiło mu się równocześnie i zimno, i gorąco. Dokładnie tak, jak dekadę wcześniej, kiedy dowiedział się, w co wówczas wdepnął.

— Panowie, minęło dziesięć lat — zapiszczał. — Nie pamiętam szczegółów operacji. Wykonywałem rozkazy. — Zawsze, kiedy się denerwował, jego uwodzicielski baryton przechodził w komiczny dyszkant. — Poza tym obowiązuje mnie tajemnica wojskowa. — Ostatnie zdanie chciał za wszelką cenę powiedzieć normalnym, niskim głosem, jednak nie wyszło. Nic dziwnego. Tym razem powody do zdenerwowania miał poważne.

Przez długi czas dziwny epizod jego uporządkowanego życiorysu budził w nim silny niepokój. Sprawa dwukrotnie, jak bumerang, wracała, jednak w ciągu następnych ośmiu lat nic złego się nie wydarzyło. Dwa lata temu teść, odchodząc w stan spoczynku, powiedział, żeby się nie martwić, bo wszystko zostało zniszczone i problem umarł śmiercią naturalną. Młody inżynier, słysząc, że wszystko zostało zniszczone, odetchnął głęboko. Mechanizm umożliwiający zniszczenie dowodów rzeczowych był jego dziełem. Miał stuprocentową pewność, że robotę wykonał solidnie. Minęły kolejne dwa lata. Pieriestrojka wchodziła w kolejny ostry zakręt, a Jura upewniał się coraz mocniej, że okres pracy dla armii należy do rozdziałów zamkniętych i że już nikt nie zada mu pytania, w jakim celu, dziesięć lat wcześniej, wezwano go do laboratorium numer dwadzieścia jeden.

Był w błędzie.

— Jeżeli nie dowiemy się tego, po co przyszliśmy — powiedział większy — zaprowadzimy cię w takie miejsce, gdzie nie obowiązują żadne tajemnice.

— Tam przypomnisz sobie wszystko — dodał drugi. — Nawet to, o czym zupełnie zapomniałeś.

— Ja... ja... ja nie wiedziałem. — Doktor nauk technicznych spuścił z tonu. — Dostałem rozkaz. Dostałem i zrobiłem, co należało do moich obowiązków.

— Kto wydał rozkaz?

— Major Myszkin. — Udział wuja mógł ujawnić bez większych konsekwencji. Wuj od trzech lat nie żył, więc niech sobie szukają, ścigają i przesłuchują, jednak udział teścia postanowił zataić bez względu na konsekwencje.

— Co zrobiłeś?

— Kapsuły. Zgodnie z rozkazem. Nie mam nic wspólnego, z tym, co zostało umieszczone w środku. Wykonywałem rozkazy.

— Ile kapsuł zrobiłeś?

— Trzy.

— Opisz kapsułę.

Przesłuchiwany wyrzucił z siebie wiązankę fachowych terminów, przeplataną zapewnieniami, że wszystko co robił, robił na wyraźny rozkaz przełożonego. Przygodny człowiek niewiele by z tego zrozumiał, jednak smutni panowie byli dobrze przygotowani do rozmowy.

— Jak długo będzie działać bateria podtrzymująca termostat?

— Pełną mocą dwadzieścia dziewięć lat. Teoretycznie.

Kiedy się denerwował, piszczał. Kiedy się bardzo denerwował, zaczynał mówić bardzo szybko.

— A praktycznie? — Głos smutnego był, dla zachowania równowagi, przerażająco niski i makabrycznie spokojny.

— W praktyce pozostało jakieś osiem-dziesięć lat. Ale potem dalej będzie działać. Jeżeli kapsuła nie będzie przechowywana w szczególnie złych warunkach, wystarczy nawet na trzydzieści-czterdzieści lat. — Wyrzucał słowa z prędkością karabinu maszynowego.

— Mechanizm samozniszczenia?

— Kilogram termitu z mechanicznym zapalnikiem czasowym. Zniszczy całą zawartość, jednak lepiej przeprowadzać taką operację w oddaleniu od zbiorników wody, w przeciwnym razie skutki trudno przewidzieć.

— Ile razy grzebałeś przy kapsułach?

W pierwszym odruchu Wieliczin chciał powiedzieć, że tylko raz, jednak w porę się zreflektował. Ci, którzy go przesłuchiwali, o tym, co się działo w laboratorium numer dwadzieścia jeden, wiedzieli niepokojąco dużo. Chcąc szybko dotrzeć do pokoju i do czekającej na niego Leny, musiał brzmieć wiarygodnie.

— Trzy razy. W osiemdziesiątym siódmym dostałem rozkaz sprawdzenia mechanizmów. Podobny test wykonałem dwa lata później, kiedy kapsuły przewieziono do bazy w Bornem Sulinowie.

Inżynier odzyskiwał pewność siebie. Nawet wrócił jego normalny baryton. Kiedy zaczynał piszczeć, czuł się strasznie głupio i wtedy jego głos wchodził w jeszcze wyższe rejestry. Sprzężenie zwrotne. Ale nic to. Należy zachować spokój. Szczerze mówiąc niewiele mogli mu zrobić. Czasy wszechwładnej Czeki minęły bezpowrotnie. Wykonywał rozkazy, stali za nim potężni ludzie, a poza tym odpowiadał za opakowanie. Tylko za opakowanie, Kłopot będą mieć zapewne ci, którzy umieścili w kapsule paskudztwo. Jemu nic do tego. Otrzymał rozkaz, aby wszystko zapomnieć i zapomniał. Za kwadrans spotka się z Leną i...

— Co było w środku?

— Eeeee...

— Nie chodzi mi o twoje zabawki, tylko o zawartość pojemnika.

Pytanie, które zadał mniejszy, stanowiło trzeci etap niemiłego przebudzenia. Wkrótce miało się okazać, że nie ostatni.

— Nie mam pojęcia. — Jego głos znowu przypominał skowyt szczeniaka, któremu ktoś nadepnął na ogon.

Większy również chciał o coś zapytać, jednak zrezygnował. Być może uznał, że pacjent jest gotowy. Z kieszeni płaszcza wyjął kilkanaście fotografii. Wręczył przesłuchiwanemu. Ten rzucił okiem na pierwszą i choć wydawało się to niemożliwe, pobladł jeszcze bardziej. Gorączkowo przerzucał plik. Zdjęcia ułożono chronologicznie. Każde kolejne przedstawiało coraz ostrzejszą fazę galopu z przeszkodami, jaki urządzili sobie z Leną wczorajszej nocy.

— Co było w środku?

Doktor Jurij Aleksandrowicz Wieliczin nawet nie przypuszczał, że ma tak dobrą pamięć. Wprawdzie zapomniał o czekającej na niego dziewczynie, zapomniał o jej niesamowitym biuście, ale za to przypomniał sobie wszystko, co na wyraźny rozkaz powinien zapomnieć dziesięć lat temu. Nawet udział teścia opisał z istotnymi i nieistotnymi szczegółami, nie pomijając żadnego. Po kwadransie gorączkowych i bardzo szczerych zeznań smutni sprawiali wrażenie zadowolonych z tego, co usłyszeli.

— Kapitan Lena Andriejewna kazała ci przekazać, że dzisiaj nie przyjdzie na spotkanie — kończąc rozmowę, stwierdził mniejszy. — Jutro też nie przyjdzie. W ogóle już nie przyjdzie na spotkanie. Nie byłeś w jej typie.

— Co? Czy... czy to znaczy...

— Ale powiedziała — dodał większy — że możesz zatrzymać zdjęcia.

— Ale... ale ja...

— Nie martw się. Zrobiła to, co należało do jej obowiązków. Wykonywała rozkazy.

Lublin, listopad 2018

Ostatnio zmieniony 02 gru 2018, 21:05 przez szczepantrzeszcz, łącznie zmieniany 2 razy.

Awatar użytkownika
lczerwosz
Posty: 9449
Rejestracja: 31 paź 2011, 22:51

Rozkaz

#2 Post autor: lczerwosz » 01 gru 2018, 23:23

wot swołocz

wsadzili człowieka
pytają - za co siedzisz
- eee, za lenistwo
- jak to?
- poszedłem na wódkę z kumplem, zapiliśmy, a w trakcie, jak zwykle, dowcipy, polityczne
- i co potem
- nic, wróciłem do domu zmęczony, już nie chciało mi się wychodzić, jutro...
a kumpel poszedł jeszcze tego samego dnia,
zameldować

szczepantrzeszcz
Posty: 554
Rejestracja: 28 lis 2016, 22:03

Rozkaz

#3 Post autor: szczepantrzeszcz » 02 gru 2018, 13:15

...jak świat światem do ostrożnych zwykł należeć i uśmiechać się ten świat

...tyle, że czasy, o których piszę, różniły się trochę od tych opisywanych przez Sołżenicyna.

Awatar użytkownika
alchemik
Posty: 7235
Rejestracja: 18 wrz 2014, 17:46

Rozkaz

#4 Post autor: alchemik » 02 gru 2018, 16:17

Ech! Niezłe. Ta zimna wojna, której artefakty wciąż mogą rozgrzać świat.
Zagubione gdzieś. Zapomniane, dopóki nie przypomną o tym panowie smutni.
Pewne rzeczy i tak się kiedyś odnajdą.
Dobrze napisane.
Zarówno w kwestii techniki jak i psychologii postaci.
Bardzo dobre opowiadanie, Szczepanie.
Trochę zimno mi się zrobiło po przeczytaniu. Gęsia skórka wciąż nie chce mnie opuścić.
* * * * * * * * *
Jak być mądrym.. .?
Ukrywać swoją głupotę!

G.B. Shaw
Lub okazywać ją w niewielkich dawkach, kiedy się tego po tobie spodziewają.
J.E.S.

* * * * * * * * *
alchemik@osme-pietro.pl

szczepantrzeszcz
Posty: 554
Rejestracja: 28 lis 2016, 22:03

Rozkaz

#5 Post autor: szczepantrzeszcz » 02 gru 2018, 20:44

Szczepan dziekuje serdecznie.
alchemik pisze:
02 gru 2018, 16:17
Trochę zimno mi się zrobiło po przeczytaniu. Gęsia skórka wciąż nie chce mnie opuścić.
Gorąca herbatka i wermut z dżinem.

Opko jest fragmentem większego tekstu i odnosi się do wątku raczej pobocznego. Tak się (nietypowo) składa, że to smutni stoją po właściwej stronie, a Jura Wieliczin jest tym, który narozrabiał. ;)

ODPOWIEDZ

Wróć do „OPOWIADANIA”