• Nasze rekomendacje
  •  
    UWAGA!
    JEŻELI JESTEŚ ZAREJESTROWANYM UŻYTKOWNIKIEM I MASZ PROBLEM Z LOGOWANIEM, NAPISZ NAM O TYM W MAILU.
    admin@osme-pietro.pl
    PODAJĄC W TYTULE "PROBLEM Z LOGOWANIEM"
     
  • Słup ogłoszeniowy
  •  
    Demokracja jest wtedy, gdy dwa wilki i owca głosują, co zjeść na obiad.
    Wolność jest wtedy, gdy uzbrojona po zęby owca może bronić się przed demokratycznie podjętą decyzją.

    Benjamin Franklin

    UWAGA!
    KONKURS NA TEKST DISCO POLO ROZSTRZYGNIĘTY!

    Jeżeli tylko będziecie zainteresowani, idea konkursów powróci na stałe.
    A oto wyniki



    JAK SIĘ PORUSZAĆ POMIĘDZY FORAMI? O tym dowiesz się stąd.
     

Pan Marian

Opowieści pisane prozą - nie powieści
ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Krokus
Posty: 481
Rejestracja: 18 gru 2020, 19:45
Płeć:

Pan Marian

#1 Post autor: Krokus » 28 mar 2021, 12:19

Wstał dzisiaj dużo później niż zwykle. Siódma rano oznaczała stracony spacer, który od wielu lat był dla niego swoistym rytuałem. Bez niego dzień nie można było nazwać pięknym. Przy pomocy wózka albo kul, był zawsze małym wyzwaniem, ale to nadawało mu jeszcze większego znaczenia.
W czerwcu żeby zobaczyć wschód słońca i usłyszeć pierwsze śpiewy ptaków, trzeba wstać o czwartej. Zazwyczaj nie ma z tym problemów, ale wczoraj była rocznica urodzin jego zmarłej żony. Wypija wtedy kilka lampek wina, przegląda stare fotografie i wspomina czasy, kiedy świat był cudownym miejscem o zapachu świeżej młodości.
Miała trzydzieści dwa lata, kiedy zdiagnozowano u niej czerniaka. Walczyła z nim przez rok, ostatnie dwa miesiące w strasznych mękach, ale nawet wtedy stać ją było na ciepły uśmiech. Odeszła dzień przed wigilią. Długo nie mógł się z tym pogodzić. Miał nadzieję, że uda im się po raz ostatni spędzić święta razem, niestety...
Potem już na niczym mu nie zależało. Z miesiąca na miesiąc niknął w oczach. Tylko dzięki pracy do której jeszcze dawał radę chodzić, nie popadł w totalny obłęd. Pracował w Spółdzielni Mieszkaniowej jako ślusarz. Wymieniał zamki, dorabiał klucze, potrafił naprawić wiele rzeczy od lodówki po pralkę, dorabiając samemu części zamienne. Takie były czasy, w których trzeba było mieć głowę na karku i być gotowym na każdą ewentualność systemowych braków. Niestety, swojej teraźniejszości zmieniać nawet nie próbował. Chciał zdecydowanie odejść z tego świata. Tylko bez wieszania, podcinania żył albo wpadania pod pociąg. Miał nadzieję, że tak po prostu z zaniedbania zdrowotnego kostucha sama po niego przyjdzie.
Dwa lata po jej śmierci, wracając z pracy, przewrócił się na chodniku. Jakiś życzliwy nieznajomy udzielił pierwszej pomocy i zadzwonił na pogotowie. Stwierdzono cukrzycę i to już w stanie zaawansowanym. Po kilku miesiącach na stopie zrobiła się zgorzel, z trudem się poruszał i strasznie bolało. Lekarz stwierdził, że trzeba amputować. W wyniku pewnych komplikacji odcięto mu nogę do kolana. O dziwo, po tym wszystkim zaczął słuchać zaleceń lekarza. Zaciekawiło go dlaczego przeżył? Jaki sens ma życie kogoś takiego jak on? Niepełnosprawny, zgorzkniały facet, który nie może na nic liczyć, oprócz litości. A może jest coś w przyszłości, co musi się stać? A on ma w tym jakąś drugą albo trzecioplanową rolę do odegrania i bez niego, nigdy do tego nie dojdzie. Nie bardzo w tą wysnutą przez siebie hipotezę wierzył, ale to „coś” trzymało go przy życiu i rozpalało zgorzkniałą ciekawość.


Pozbierał się jakoś dzięki mocnej kawie, zrobił śniadanie z resztek wędliny, która została od wczoraj. Zaraz przyjdzie Piotruś, syn sąsiadów z pierwszego piętra. Robi mu czasem zakupy. Zapalony piłkarz i fan Roberta Lewandowskiego. Pan Marian kiedyś również grał w piłkę. W latach sześćdziesiątych był lewoskrzydłowym pomocnikiem w stołecznym klubie Unia Racibórz. Grał w najlepszych czasach tej drużyny. Kiedy weszła do ekstraklasy i przez jeden sezon walczyła o punkty z najlepszymi w Polsce. Niestety, poważna kontuzja kolana zakończyła jego karierę. Dzisiaj o nim już mało kto pamięta. Za to kolano nieraz mu o sobie przypomina. Z tego też powodu nie nosi protezy, bo przy chodzeniu miał wrażenie, że z bólu noga mu trachnie. Kiedy wrócił do życia, znowu zaczął interesować się piłką. Bardzo lubił rozmawiać z Piotrusiem, często opowiadał mu o starych piłkarzach.
Właśnie zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Kupiłem pół chleba, kawałek wileńskiej i dwa pomidory. Jak pan prosił. Na obiad słoik kapuśniaku.
- Dziękuję Piotrusiu, co ja bym bez ciebie robił – stwierdził z uśmiechem pan Marian.
- Widział pan wczoraj mecz? – zapytał lekko podekscytowanym głosem Piotruś.
- Nie, zupełnie zapomniałem – odpowiedział pan Marian.
- Robert strzelił dwie bramki, a dzisiaj posypały się hejty w stylu: dla Niemców to strzela, a w reprezentacji jakoś kiepsko. A przecież w reprezentacji też strzela! To niesprawiedliwe – powiedział poirytowany głosem Piotruś.
- Wiesz… kiedyś, kiedy Polska była jedną z czołowych drużyn na świecie. Grał na pozycji rozgrywającego, jeden z najlepszych piłkarzy w historii polskiego futbolu. Nazywał się Kazimierz Deyna.
- No coś słyszałem, nawet taki film był „Bądź jak Kazimierz Deyna” taka komedia, ale jakoś nie bardzo pamiętam.
- W najlepszych swoich latach, bronił barw Legii. A kiedy strzelał bramki dla swego kraju, ludzie nie bili braw, nie cieszyli się. Kibice go nie lubili, dlaczego…? Zawsze się znajdzie jakiś powód, ale on robił swoje, grał i to jak! Wiele zależało od jego dyspozycji.
- Jak Zidene?
- Tak, chociaż trochę inny styl. Niewielu jest takich piłkarzy. Trzeba mieć to coś, umieć wybrnąć z każdej sytuacji, przejąć inicjatywę i potencjalną porażkę zmienić w zwycięstwo.
- Oj!? Będę musiał zajrzeć do netu i coś o nim poczytać, a co z nim teraz się dzieje?
- Nie żyje, wypadek samochodowy.
- O! niedobrze, chyba lubił szybką jazdę? – powiedział kręcąc głową, Piotruś.
- Wiesz… życie często nie oszczędza gwiazd, chyba z zazdrości, że potrafią unieść się ponad nie. Oczarować swym niesamowitym światłem, zachwycając każdego przeciętniaka. Niestety, tego typu gwiazdy, szybko gasną, a życie potrafi mścić się srogo.
- Nie do końca rozumiem?
- Widzisz… w grze w piłkę dostajesz podanie, prowadzisz trochę instynktownie. Nie ma czasu na zastanawianie się, przeciwnik nie odpuszcza. W mgnieniu oka zmienia się rzeczywistość. Strzelasz, podajesz i nie wiesz co z tego będzie. Są jednak tacy, którzy potrafią przewidywać i to bardzo trafnie. Czują piłkę i boisko, jedno, dwa zagrania, chwilę potem piłka wpada do siatki. Niestety życie jest bardziej nieprzewidywalne niż piłka, choć ma zdecydowanie wolniejsze tempo. Ludziom takim jak Deyna, trudno potem odnaleźć się w takiej rzeczywistości. Robią jakiś ruch i niestety, nie w tą stronę.
- Panie Marianie czy Roberta też to spotka?
-Hm… on też będzie musiał się z tym zmierzyć, ale wygląda na takiego, który powinien sobie spokojnie z tym poradzić. Deyna choć był twardym człowiekiem, to jednak miał w sobie coś, co go niszczyło.
- Co takiego?
- Hm… chyba tak naprawdę, nic go nie cieszyło.
- Nic? Nie rozumiem, skoro tak świetnie grał, przecież musiało go to cieszyć?
- Niby tak, ale w nim było zawsze jakieś, ale… toczył ze sobą jakiś wewnętrzny spór, o co? To już zostanie tajemnicą.
- Dziwna historia, tym bardziej muszę go zobaczyć w akcji. Tymczasem pójdę już, odwiedzimy dzisiaj ciocię Wandzię.
- O! to pozdrów ją ode mnie.
- Pozdrowię – odpowiedział Piotruś i wstał z fotela.
- Bez jej wsparcia było by mi bardzo ciężko.
- Ona już taka jest, ale nie pozwala sobie dziękować, jest trochę dziwna, ale zawsze można na nią liczyć.
Nigdy jej nie widział. Piotruś kiedyś przyniósł jej zdjęcie, by mógł, chociaż tak zobaczyć, jak wygląda kobieta, która dopłaca mu do czynszu. Ze swojej marnej renty, nie dałby rady opłacić mieszkania i przeżyć od pierwszego do pierwszego. Musiałby zmienić mieszkanie, do którego był bardzo przywiązany. Piotruś powiedział mu, że nigdy nie mówiła o powodach swej filantropii. Zobaczyła go kiedyś na klatce schodowej. Spytała jego mamę , kto to i nie podając żadnych powodów, zapragnęła mu pomóc. Panu Marianowi trudno było w to uwierzyć. Trochę się wahał, miał obawy czy aby, ta nieznajoma pani jest przy zdrowych zmysłach. Chciał ją zobaczyć, porozmawiać. Niestety, bardzo zależało jej na anonimowości. Na zdjęciu była w średnim wieku, lata osiemdziesiąte. Jej twarz miała trochę demoniczne spojrzenie. Wystające kości policzkowe, włosy ciemny blond i lekko skośne oczy. Nie sprawiała wrażenia dobrodusznej kobiety, ale jak to w życiu bywa, pozory mylą.



Postanowił wybrać się na spacer swoim dwukołowcem. Remontowano jego ulubioną ulicę Długą. Był ciekaw jak przerabiają jedyny deptak w mieście. Latem zawsze była pełna kolorowych kwiatów i zapachu świeżości.
Kiedy tam dotarł, wszystko było rozkopane, kwietniki wyburzone, krzewy wycięte. Zapytał się jednego z robotników czy później coś posadzą, odpowiedział, że nie.
- O Boże! – powiedział w myślach. – W dzisiejszych czasach, jest jakaś przerażająca moda na zmienianie miejskich zieleńców w kamienne pustynie. Trudno mu było zrozumieć tą współczesną sztukę, jałowego prymitywizmu. Jemu była bliska era dzieci kwiatów, niestety, dzisiaj ludzie wolą metal-beton.
- Dobrze, że to moje życie już na wylocie – powiedział do siebie kręcąc głową.

Wrócił do domu, kompletnie zdegustowany tym co zobaczył. Podniósł się z wózka i położył na wersalce, był trochę zmęczony tą wyprawą. Mała drzemka dobrze mu zrobi – pomyślał.

Obudził go dzwonek.
- Chwileczkę – krzyknął i szybko podniósł się z kanapy. Potem wsiadł na wózek i ruszył w kierunku drzwi.
- A! to ty Piotrusiu, wejdź – powiedział z uśmiechem.
Piotruś wszedł, był trochę przygaszony, usiadł na fotelu i nic nie mówił.
- Co się stało? – zapytał pan Marian.
- Ciocia Wandzia….
- Co z nią?
- Nie żyje – powiedział ściszonym głosem.
Pan Marian nic nie odpowiedział, tylko spuścił wzrok i pokręcił głową. Nastała długa chwila ciszy. Potem zapytał.
- Zawał?
- Tak, sąsiadka widziała ją rano jak szła do sklepu. No i jak wracała, idąc po schodach…
- Jak będziesz coś wiedział na temat pogrzebu to daj znać Piotrusiu.
- Tak… na pewno jutro wszystko będzie wiadomo – odpowiedział wstając z fotela. – Pójdę już.



Pan Marian przygotowywał się od rana, wyprasował białą koszulę i garnitur. Był bardzo pobudzony, co chwilę zaglądał na zegar wiszący na ścianie. Pogrzeb o piętnastej a jest dopiero dziewiąta. Rodzice Piotrusia mieli go zabrać samochodem, więc nie musiał się o nic martwić. Nie mógł jednak usiedzieć w domu, coś go nosiło, nie miał ochoty na czytanie gazet albo oglądanie telewizji. Postanowił wybrać się do parku, chciał trochę ochłonąć. Wrzało w nim poczucie obowiązku, musiał być na tym pogrzebie, przynajmniej tyle mógł zrobić dla swej tajemniczej dobrodziejki.

Park nad Odrą był przepięknym miejscem, pełnym wspaniałych drzew, buków, dębów, kasztanów i platanów. Wszystko tryskało świeżością wczesnego lata. Dało się słyszeć jeszcze delikatny szum rzeki, to nie to samo, co o czwartej rano, ale mimo wszystko było pięknie. Ludzi też nie było zbyt wielu, bo większość o tej porze jest w pracy.
W pewnym momencie zauważył grupkę młodych mężczyzn, idących z piwami w rękach i wykrzykujących jakieś wulgaryzmy. Kiedy podeszli bliżej, zauważył, że kilku z nich ma na koszulkach znak Polski Walczącej.
- A na drzewach zamiast liści będą wisieć syjoniści! – krzyknął jeden z nich.
- Żydzi do gazu! – krzyknęła reszta.
Pan Marian pokręcił głową i ruszył w stronę kładki. Jeden z grupy zauważył tą frustrację i szybkim krokiem podszedł do niego.
- Coś ci się nie podoba stary pryku!?
Pan Marian nie odezwał się, tylko jechał dalej.
- Co się dzieje Max? – krzyknął jeden z grupy i wszyscy się zatrzymali.
- Temu zawszonemu dziadydze coś się nie podoba! – odpowiedział.
Chwilę potem cała banda, otoczyła go i zrobiła się bardzo nieprzyjemna atmosfera. Jeden z nich dmuchnął mu dymem papierosowym w oczy, drugi polał głowę piwem. Wszyscy zaczęli rechotać jakimś złowieszczym odgłosem.
- Denerwuje was to, że ze wstrętem patrzę na wasze kretyńskie gęby. Jak w tym kraju zostali już tylko tacy patrioci, to biedny ten kraj! – powiedział donośnym głosem pan Marian, któremu było już wszystko jedno.
Max rozbawiony tą przemową, złapał za uchwyty z tyłu wózka i zaczął biec coraz szybciej. W końcu puścił go z małej górki. Pan Marian wypadł z niego i pokulał kilka metrów po ziemi, zatrzymując się na krzakach. Słyszał ich śmiechy, na szczęście, dali mu już spokój. Niestety nie mógł się ruszyć, strasznie bolała go prawa ręka, trudno mu było nawet krzyczeć. Na szczęście ktoś go zauważył, podszedł, udzielił pierwszej pomocy i zadzwonił, gdzie trzeba.

Leżał na szpitalnym łóżku, poobijany z prawą ręką w gipsie. Wszystko go bolało, ale najgorsze było poczucie niesmaku do samego siebie. Myśl, że wystarczyło siedzieć w domu i nie doszło by do tego, rozwiercała go od środka. Nawet nie potrafił godnie pożegnać się ze swoją dobrodziejką. Kiedy jego żona cierpiała, też nie był w stanie nic zrobić, mógł tylko bezradnie patrzeć, jak umiera. Nawet skończyć z sobą nie potrafił. – Jeżeli ta prześladowcza bezradność, była jego rolą życia, to wyszła rewelacyjnie, tylko stanowczo za długo trwała. – powiedział do siebie nie mogąc powstrzymać łez.
Jego ciężkie rozmyślania przerwała pielęgniarka, oznajmiając, że ma gościa.
- Dzień dobry – odezwał się znajomy głos.
- A! Piotruś, witaj – odpowiedział zmęczonym głosem.
- Dowiedzieliśmy się, co się stało, zaraz po pogrzebie. Moi rodzice zaraz będą, robią jeszcze jakieś małe zakupy dla pana, a ja już jestem, bo…
- Bo? – powtórzył z zaciekawieniem pan Marian.
Piotruś wyciągnął z kieszeni kopertę.
- Ciocia Wandzia kazała to przekazać. Dała mi to miesiąc temu i prosiła, żeby nie mówił nikomu. Kiedy umrę dasz to temu panu, powiedziała. Ciarki przeszły przeze mnie, kiedy to powiedziała, ale wziąłem list no i…
- Dziękuje Piotrusiu – odpowiedział zaskoczony tą nietypową przesyłką i również poczuł mrowienie na plecach.
- Pójdę już Panie Marianie, muszę na trening, jutro przyjdę to pogadamy.
- To do jutra Piotrusiu.

Otworzył kopertę i zaczął czytać.
Pewnie Pana zdziwi, że akurat jemu postanowiłam się wyspowiadać z mojego życia po śmierci. Dlaczego? Trudno to racjonalnie wytłumaczyć, dojdziemy do tego później. Najpierw dowie się Pan jakim byłam człowiekiem.
Od dziecka miałam problemy ze sferą uczuciową. Nie lubiłam jak ktoś brał mnie na ręce albo głaskał po główce. Jakoś to znosiłam, ale robiło mi się od tego niedobrze. Na szczęście cztery lata po mnie, urodził się mój brat i cała uwaga skupiła się na nim. Byłam bardzo złośliwym dzieckiem i często dokuczałam mu, jak tylko nadarzyła się okazja. Kiedyś zamknęłam go w ciemnym pokoju, a on wył z przerażenia, oj dostało mi się za to od mamy. Nigdy mnie nie biła, ale wtedy dostałam po tyłku. Wszystkie moje grzeszki zostały zapomniane, kiedy poszłam do szkoły. Nauka nie sprawiała mi problemu, szybko się uczyłam, a rodzice byli ze mnie bardzo dumni. Dojrzewałam, doroślałam, ale uczuciowo nie bardzo. Skończyłam studia prawnicze, zdałam na aplikacje, a po kilku latach zostałam prokuratorem. To było coś dla mnie, ściganie inteligentnych przestępców. Lubiłam takich zimnych drani. Ten ciemny pokój został w podświadomości, a myśl, że wsadzę do niego jakiegoś młodzieniaszka, bardzo mnie podniecała. Czego nie mogę powiedzieć o moich związkach z mężczyznami. Byłam trzy razy mężatką, nie wiadomo po co? Takie były czasy, że trzeba było i już. Najdłuższe z moich małżeństw trwało trzy lata. Kazik to był wytrzymały facet, wiele mógł znieść, nawet moje zdrady, ale kiedy znalazł zdjęcia moich kochanków, które robiłam im w negliżu podciął sobie żyły. Kiedy wróciłam do domu był już martwy. Zrobiło mi się trochę przykro, ale to wszystko na co było mnie stać. Potem już omijałam z daleka mężczyzn, a oni mnie. Mijały lata, czasy zaczęły się zmieniać w końcu stary system padł.
Nie ścigałam opozycjonistów, więc dano mi spokój. Na emeryturze, jakoś nie mogłam już mieszkać w Warszawie i przypomniał mi się Śląsk, skąd pochodziłam. Jak Pan wie, miałam tu rodzinę, brat już nie żył, a bratanica z mężem miała kłopoty finansowe. No i pomogłam, oczywiście nie z dobrego serca, tylko żeby mieć kilku życzliwych ludzi, na wszelki wypadek. Byli mi bardzo wdzięczni, a ja nawet ich polubiłam, szczególnie ich synka Piotrusia. Stałam się trochę mniej oziębła i czasami moje uśmiechy były niewymuszone. Prawdziwy przełom nastąpił jednak, kiedy pierwszy raz zobaczyłam Pana. Wychodząc z kamienicy przytrzymałam drzwi, a Pan wjechał na wózku z uśmiechem, mówiąc – „Dziękuję bardzo”. – Pamiętam, że padało i było bardzo nieprzyjemnie, ale to wesołe spojrzenie wbiło mi się w oczy i rozeszło po całym ciele, jakimś trudnym do opisania rodzajem ciepła.
Zapytałam o Pana swoją bratanicę, niewiele mogła mi powiedzieć. Miły, biedny człowiek, trochę dziwny. Okazało się, że największą wiedzę posiadał Piotruś i zaczął opowiadać o waszej pasji, jaką jest piłka nożna. Ciężkich przeżyciach po utracie najbliższej osoby, skromnej egzystencji jaką funduje renta inwalidzka. Najbardziej zaciekawiły mnie poranne wypady do parku nad Odrą. Pewnego dnia też się tam wybrałam. Obserwowałam jak spogląda Pan na drzewa, obserwuje wschodzące słońce i uśmiecha się, zawsze tak trochę przez łzy. Od tego momentu zaczęłam również chodzić na poranne spacery. Najbardziej polubiłam mgielne poranki. Sprawiały wrażenie jakby świat powstawał właśnie teraz. Najpierw wszechogarniająca szarość, potem wyłaniające się z niej pierwsze zarysy kształtów, nabierające coraz większej głębi i kolorów. Nigdy bym tego nie zauważyła, gdyby nie Pan. Czasem takie szczere spojrzenie i krótkie „Dziękuję bardzo” może pobudzić w czyjejś sparaliżowanej egzystencji, głębsze czucie życia.
Nawet Pan nie wie, jak bardzo jestem Panu wdzięczna.
Wanda Zawadzka.
14 marca 2012.

- Napisała to dwa lata temu? – powiedział do siebie, ocierając łzy z policzka.
Bez wielkich dokonań, honorów i spojrzeń pełnych podziwu. Z małą rólką, która jednak miała w sobie to coś…

Awatar użytkownika
eka
Posty: 16787
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Pan Marian

#2 Post autor: eka » 28 mar 2021, 18:01

Nadawanie sensu swojemu życiu - zadanie nad którym w ogóle nie warto się zastanawiać. Za dużo zmiennych, aby utwierdzić się w swojej ważności lub ją zanegować. Widzę to z perspektywy mocno deterministycznej, co miało być - to było , a i będzie też tak, jak wynika z tego co było i jest. Każde przełamanie do dobra, każda obsuwa w zło z czegoś wynika.
Ważni jesteśmy w ogromniastym planie rzeczywistości, a do czego... sami nie wiemy.

Bardzo mi się podoba Twoje opowiadanie, Krokusie.
Zołzowata pani prokurator zostawiła Marianowi najcenniejszy spadek, fajnie to wymyśliłeś. Bo jeśli coś nadaje naszemu życiu sens - to absolutnie nie my sami.
:kofe:

Gdzieniegdzie brak przecinków, ale to drobiazg. Sprawna narracja, niedrętwe dialogi, jest dobrze!

Krokus
Posty: 481
Rejestracja: 18 gru 2020, 19:45
Płeć:

Pan Marian

#3 Post autor: Krokus » 28 mar 2021, 18:52

eka pisze:
28 mar 2021, 18:01
Nadawanie sensu swojemu życiu - zadanie nad którym w ogóle nie warto się zastanawiać. Za dużo zmiennych, aby utwierdzić się w swojej ważności lub ją zanegować. Widzę to z perspektywy mocno deterministycznej, co miało być - to było , a i będzie też tak, jak wynika z tego co było i jest. Każde przełamanie do dobra, każda obsuwa w zło z czegoś wynika.
Ważni jesteśmy w ogromniastym planie rzeczywistości, a do czego... sami nie wiemy.

Bardzo mi się podoba Twoje opowiadanie, Krokusie.
Zołzowata pani prokurator zostawiła Marianowi najcenniejszy spadek, fajnie to wymyśliłeś. Bo jeśli coś nadaje naszemu życiu sens - to absolutnie nie my sami.
:kofe:

Gdzieniegdzie brak przecinków, ale to drobiazg. Sprawna narracja, niedrętwe dialogi, jest dobrze!
Dokładnie tak, eko, absolutnie nie my sami nadajemy sens.
Dzięki za komentarz.

ODPOWIEDZ

Wróć do „OPOWIADANIA”