• Nasze rekomendacje
  •  
    UWAGA!
    JEŻELI JESTEŚ ZAREJESTROWANYM UŻYTKOWNIKIEM I MASZ PROBLEM Z LOGOWANIEM, NAPISZ NAM O TYM W MAILU.
    admin@osme-pietro.pl
    PODAJĄC W TYTULE "PROBLEM Z LOGOWANIEM"
     
  • Słup ogłoszeniowy
  •  
    Demokracja jest wtedy, gdy dwa wilki i owca głosują, co zjeść na obiad.
    Wolność jest wtedy, gdy uzbrojona po zęby owca może bronić się przed demokratycznie podjętą decyzją.

    Benjamin Franklin

    UWAGA!
    KONKURS NA TEKST DISCO POLO ROZSTRZYGNIĘTY!

    Jeżeli tylko będziecie zainteresowani, idea konkursów powróci na stałe.
    A oto wyniki



    JAK SIĘ PORUSZAĆ POMIĘDZY FORAMI? O tym dowiesz się stąd.
     

Zemsta Łucji

Opowieści pisane prozą - nie powieści
ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Lucile
Posty: 4805
Rejestracja: 23 wrz 2014, 00:12
Płeć:

Zemsta Łucji

#1 Post autor: Lucile » 30 sie 2021, 20:56

(z okazji 41. rocznicy podpisania porozumień sierpniowych)

W pierwszych dniach stanu wojennego - ogłoszonego w niedzielny poranek trzynastego grudnia tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego pierwszego roku przez generała w czarnych okularach - Łucja, muzealny kustosz, postanowiła spakować oraz ukryć dokumenty związane z powstaniem i działalnością w Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego Collegium Maius Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”, którego była przewodniczącą. Przeszła przez wszystkie muzealne pomieszczenia i zdecydowała, że najlepszym miejscem ich ukrycia będzie Sala Fizyki, znajdująca się w drugiej części muzeum, tej rzadziej udostępnianej gościom i turystom. Wsunie je pod zajmującą niemal całą ścianę ogromną, ciężką szafę wypełnioną instrumentami naukowymi, głównie kolekcją historycznych mikroskopów. Chowając dokumenty w tej zaimprowizowanej skrytce, przypomniała sobie o innym, także bardzo dramatycznym wydarzeniu. Wydarzeniu, którego przez przypadek była świadkiem. Świadkiem dziejącej się na jej oczach (i uszach) historii. Świadkiem wydarzenia, które uwierało i od wielu lat domagało się odpowiedniego rewanżu.

Był marzec roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego ósmego. Pierwszy, radosny rok nowego, studenckiego życia. Mieszkała w bursie przy ulicy Garbarskiej. Do krakowskiej studenckiej społeczności szybko dotarły wieści z Warszawy. W jej akademiku aż huczało o wydarzeniach z ósmego marca w Uniwersytecie Warszawskim, chociaż oficjalnie - w mediach - nie było żadnych informacji. W niedzielę, dziesiątego marca, przyjechał brat jednej z koleżanek, student Politechniki Warszawskiej i opowiedział o zamieszkach oraz ich pacyfikacji przez Milicję Obywatelską i Ochotniczą Rezerwę Milicji Obywatelskiej.

Następnego dnia, w południe, pod pomnikiem Adama Mickiewicza na Rynku Głównym w Krakowie, zebrała się spora, licząca około trzystu osób grupa studentów. Była to manifestacja poparcia dla walczącej warszawskiej młodzieży oraz sprzeciw wobec brutalnej przemocy, której zostali poddani. Łucja na zawsze zapamiętała podniosłość tamtej chwili; siłę, jaką poczuła znajdując się w grupie tak samo myślących ludzi, kiedy ze śpiewem - „Marsz, marsz Polonia, nasz wierny narodzie” - maszerowali pod Collegium Novum. Tam, w Auli, po burzliwych debatach podjęto rezolucję wzywającą władze do przestrzegania Konstytucji Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Zażądano także opublikowania tejże rezolucji w prasie w ciągu czterdziestu ośmiu godzin, jak również, co wydawało się bezpośrednią przyczyną warszawskich zamieszek, przywrócenia na deski teatru dejmkowskich „Dziadów”. Łucja wieczorem znowu poszła na Rynek, gdzie pod pomnikiem wieszcza zebrał się kilkutysięczny tłum. Odczytano podjętą rezolucję, skandowano patriotyczne hasła i odśpiewano nawet „Międzynarodówkę”. Tym razem było inaczej. Pojawiło się znacznie więcej agresywnej milicji, która przez „szczekaczki” wzywała ich do rozejścia się, grożąc użyciem siły i aresztowaniami.
Jednak dramatyczne wydarzenia - które naocznie pokazały prawdziwe oblicze rządzących, ich obłudę oraz (jak teraz o tym myśli) strach przed rysującą się na twarzach młodych ludzi niezgodą na tę szarą, parcianą, beznadziejną rzeczywistość, a także nieśmiało, po raz drugi (po krwawych poznańskich wypadkach, w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym szóstym roku), delikatnie kiełkującą nadzieją na zmiany - rozegrały się dwa dni później, trzynastego marca.

Około południa przed Domem Studenckim „Żaczek” gromadziło się coraz więcej studentów ze wszystkich krakowskich uczelni. Do mocno wzburzonej młodzieży przemawiał prof. Mieczysław Klimaszewski, rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, usiłując nad nią zapanować, ale przerywano mu okrzykami i gwizdami.

Łucja, nie zdążywszy na czas dojść pod „Żaczka”, dołączyła do sporej grupy studentów zmierzających na Rynek Główny, aby - pomimo wydanego przez władze zakazu wszelkich manifestacji i pochodów - złożyć wieniec pod pomnikiem Adama Mickiewicza. Ich marsz zatrzymała blokada utworzona przez rozmieszczone liczne oddziały milicji i ormowców. Z jednej strony zamknięto skrzyżowanie ulicy Jagiellońskiej z ulicą św. Anną, a z drugiej Jagiellońskiej z Gołębią. Tak jak inni, wrzeszczała pod ich adresem: „faszyści”, „gestapo”. „bandyci”. Ze szpaleru, nacierającego z dwóch stron, leciały na nich petardy z gazem łzawiącym. Patrzyła z podziwem, jak idący obok chłopak błyskawicznie podniósł właśnie wystrzeloną racę i z powodzeniem odrzucił ją w stronę atakujących. Było to chwilowe i maleńkie zwycięstwo, które dodawało siły i jakżeż nieuzasadnionej nadziei na sukces. Zwarte oddziały pacyfikujących, nie szczędząc przekleństw i pałek, spychały ich w jedynym wolnym kierunku na Planty pod neogotycki gmach - siedzibę rektoratu i dziekanatów uniwersytetu - Collegium Novum. Obawiając się ciosów spadających na głowy i ramiona wszystkich, niezależnie od płci, którzy znaleźli się w ich zasięgu, przecisnęła się w sam środek zepchniętego już na plac tłumu. Tu czuję się w miarę bezpiecznie, jaka przezorna i sprytna jestem, tata byłby ze mnie dumny - pomyślała. Takie zachowanie wydawało się uzasadnione, tym bardziej, że nosiła okulary, a ich utrata byłaby ogromnie niefortunna, ze względu na dużą wadę wzroku. Bez nich, Łucja, czuła się „jak dziecko we mgle”.
Nad protestującymi zbierał się gęsty, bury dym z rzucanych w ich kierunku pocisków z gazem łzawiącym. Później, dzień ten otrzymał nazwę „łzawej środy”. Łucja poczuła siłę jedności oraz dumę z jakby odzyskanej godności i niezależności obywatelskiej, kiedy stojąc na baczność, ze wzruszeniem śpiewała razem z innymi „Jeszcze Polska nie zginęła”.
Nagle w ten rozśpiewany, „natchniony”, zwarty tłum młodych ludzi wjechał pancerny samochód z zamontowaną armatką wodną. Studenci zostali rozdzieleni na dwie części i w ten sposób znalazła się w polu rażenia, na pierwszej linii frontu, od strony Collegium Novum. Gwałtowny strumień wody boleśnie uderzył ją w twarz, strącając okulary. Stało się to, czego najbardziej się bała. Była oślepiona, a kolejna porcja wody podcięła jej nogi. Mój Boże, byle tylko nie dać się zepchnąć - zdążyła pomyśleć, kiedy poczuła, że ktoś uchwycił ją pod ramiona i pociągnął w stronę otwartego wejścia do budynku Collegium Novum. Wydawało się, że tam znajdą ratunek i schronienie. Jakże się mylili!

Po raz drugi w historii Uniwersytetu Jagiellońskiego została złamana autonomia uczelni. Ten pierwszy raz był szóstego listopada tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku, a czasie niechlubnej niemieckiej „Sonderaktion Krakau”.*[1]

Większość studentów, uciekając przed gęsto spadającymi ciosami pałek i duszącym dymem gazu, skierowała się wprost na szerokie schody i tam też skoncentrowany został milicyjny atak. Już nie na żarty przestraszona, na wpół oślepiona, po wbiegnięciu do głównego holu, uskoczyła w prawo, szybko przebiegła korytarz i znalazła się na wąskich bocznych schodach. To ją uratowało, była sama. Oczy piekły niemiłosiernie, prawie nic nie widziała, a uderzone pałką ramię mocno bolało. Jakoś dotarła na pierwsze piętro i przyszła jej do głowy zbawienna myśl – poszukam schronienia w rektoracie. Wpadła do sekretariatu rektora mokra, w mocno potarganym ubraniu, bowiem w czasie szaleńczego biegu, jeszcze w holu, na dole, ktoś chwycił ją za rękaw, ale się wyrwała. Oczy piekły coraz bardziej. Była prawie pewna, że nie tylko od gazu, ale i strumienia wody, który musiał mieć jakąś domieszkę substancji chemicznych, bowiem ból, z minuty na minutę, stawał się coraz bardziej dokuczliwy.

Znajdujące się w sekretariacie dwie panie natychmiast się nią zajęły. Wprowadziły do pokoju znajdującego się prawej stronie, a był to - pusty w tym momencie - gabinet rektora. Położyły na dwóch połączonych fotelach, ustawionych wysokimi oparciami w stronę pokoju, tak, że leżała niewidoczna dla ewentualnie wchodzących osób. Zajęły się nią troskliwie, przemywając zaczerwienione oczy wodą. Dały jej też ręcznik do wytarcia się i zaaplikowały jakieś uspokajające krople. Słyszała, jak dzwoniły na pogotowie i z fragmentów rozmowy zrozumiała, że budynek - dla osób postronnych - jest niedostępny.
Oczywiście, bała się, przede wszystkim o swoje oczy – dobry Boże, proszę, niech wszystko z nimi będzie w porządku!

Zastanawiała się co ma zrobić, kiedy do gabinetu ktoś wszedł, a raczej gwałtownie wpadł. Nie miała wątpliwości, że były to męskie, zdecydowane kroki. Prawie zamarła z przerażenia. Co będzie, jak ją tu znajdzie? Jednak przybysz nie zdawał sobie sprawy z czyjejś obecności, widocznie nie został o tym uprzedzony. Leżała więc cichutko, prawie nie oddychając i wtuliła się w oparcie fotela tak, aby zajmować sobą jak najmniej miejsca. Usłyszała skrzyp zamykanych drzwi i zbliżające się kroki. Pomyślała, że w jej kierunku, i że może lepiej będzie jednak dać znać o swojej obecności... kiedy zadzwonił telefon. Było za późno na ujawnianie się. Szybko zorientowała się, kto i z kim rozmawia. Telefon odebrał prorektor*[2] Uniwersytetu Jagiellońskiego, pełniący także funkcję pierwszego sekretarza Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej , a dzwoniącym był minister, bowiem padły słowa - tak jest, to ja, towarzyszu ministrze.
Gorączkowo usiłowała przypomnieć sobie nazwisko ówczesnego ministra Oświaty i Szkolnictwa Wyższego - aha, rozmawia z Henrykiem Jabłońskim - uzmysłowiła sobie. Oczywiście, słyszała tylko słowa prorektora, jednak nietrudno było z jego tonu i tłumaczeń wywnioskować, jak bardzo minister jest niezadowolony i nalegający na niezwłoczne „rozwiązanie i bezzwłoczne zgaszenie tych uciążliwych studenckich ruchawek”. Zapamiętała to zdanie, bowiem zostało powtórzone przez prorektora. Minister otrzymał zapewnienie, że jego rozmówca ze swojej strony zrobi wszystko co niezbędne, aby na uczelni przywrócić spokój. Wywnioskowała, że także otrzymał „błogosławieństwo” i zgodę na jego osobiste, różnorodne poczynania. To właśnie ten profesor, jako pierwszy przemawiał, a właściwie grzmiał do zgromadzonych - jakiś czas później - studentów w auli Collegium Novum. Słyszała twarde, surowe słowa, bowiem po jego wyjściu z gabinetu i ona również go opuściła, przez salę Senacką dostała się do Auli i tam ukryła za rektorską katedrą.

Prorektor, za swoją lojalność, wkrótce otrzymał nagrodę, bowiem już od tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego drugiego roku pełnił funkcję rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ciekawostką jest to, że jako rektor, wydał rozporządzenie zabraniające używania wszelkich stopni i tytułów naukowych. Obowiązującymi stały się takie określenia, jak: „obywatel” i „obywatelka”. Z racji profesji (zajmował się także dialektologią i onomastyką) wiedział, że to „czechizmy ”.

Wiele lat później, wśród relacji naocznych świadków tych wydarzeń, Łucja, przeczytała w Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego notatkę sporządzoną przez doc. dra. Marka Sobolewskiego.
Relacja z 13 marca.
Opisuję tylko jeden, kluczowy moment, który obserwowałem osobiście, wtargniecie milicji do gmachu coll. Novum. Byłem w lokalu Partii gdy dobiegły mnie krzyki studentów z hallu „wdzierają się na uniwersytet”. Wybiegłem w kierunku schodów, na których spotkałem się z panem rektorem Bielańskim. Razem zbiegliśmy na podest półpiętra, poniżej auli. Na naszych oczach za kilkoma uciekającymi do góry w kierunku sali Kopernika studentami, biegli rozpędzeni milicjanci mundurowi, w hełmach, z pałkami. Schodami od strony działu wydawnictw biegło kilku ormowców. Widziałem, jak milicjanci dopadli kilku studentów, w tym jedną studentkę stojącą koło okna. Powalili ich uderzeniami pałek na ziemię. Obaj z panem Rektorem krzyczeliśmy na milicjantów. Pan Rektor podbiegł do jednego z nich, sierżanta, który bił studentkę, usiłował interweniować. Milicjanci nie zwrócili uwagi na interwencję. Powalonego studenta milicjant podniósł z ziemi za kołnierz i zrzucił głową w dół ze schodów w kierunku wyjścia. Wypchnęli w tym kierunku również pozostałych obalonych studentów. Następnie milicjanci pobiegli do góry i usiłowali wyważyć zamknięte drzwi do sali Kopernika. Na tym się kończy ten incydent, który widziałem, pobiegłem następnie korytarzem ukrywać studentów po salach.

W roku dwa tysiące ósmym Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego zaprezentowało w salach wystawowych Collegium Maius, wystawę „Marzec `68”. Na okładce niewielkiego katalogu znalazły się dwa rysunki; jeden przedstawiający Neandertalczyka z maczugą podpisany - Homo Neandertalis, a drugi milicjanta z pałką z podpisem - Homo debil Cracoviennsis oraz krótki wierszyk, w charakterze podtytułu ekspozycji:

Patrzcie proszę zwykła pała
Tysiąclecia już przetrwała.
Neandertal bił zwierzaka
Homo-debil – studenciaka.


Łucja, na jednym ze zdjęć spod Collegium Novum rozpoznała siebie.

Od następnego dnia, czternastego marca, rozpoczął się strajk studentów wszystkich wyższych uczelni Krakowa, który trwał ponad tydzień. W pierwszych dniach „Centrum Dowodzenia” znajdowało się w Domu Studenckim „Żaczek”.

A Łucja, która jeszcze w liceum odkryła literaturę wojenną i od tamtego czasu zaczytywała się w niej, a przede wszystkim historii Powstania Warszawskiego, bardzo żałowała, że nie dane jej było żyć w tamtym historycznym okresie, tak jeszcze żywym we wspomnieniach rodziców i dziadków. Wzorując się na ulubionych, młodocianych bohaterach, wzruszająco opisanych m.in. przez: Aleksandra Kamińskiego, Tadeusza Gajcego, Tadeusza Borowskiego, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, Romana Bratnego, Tadeusza Różewicza chciała - działać, działać, działać! Już wiedziała, że do konspiracji, nawet teraz, należało starannie się przygotować. Studencki Komitet Strajkowy wyznaczył jej zadanie; przepisywanie i przenoszenie ulotek - czyli tak zwanej „bibuły” - do wyznaczonych akademików i studenckich stancji. Zastanawiała się, jak je ukryć, bowiem często rewidowano młodych ludzi. Wpadła na doskonały pomysł; odpruła podszewkę w największej torebce, tak, aby można było pod nią wsunąć zakazane materiały. Kilka z nich skopiowała także dla siebie, bowiem szczególnie przypadły jej do gustu, np:

Rozwydrzone grupy studentów chuliganów napadły na milicjantów, spokojnie przechadzających się w okolicach Collegium Novum. Odebranymi im pałkami bestialsko skatowały niewinnych stróżów porządku, mało tego nie oszczędziły nawet przypadkowo znajdujących się tam ORMO-wców, którzy właśnie rozkoszowali się wiosennych słońcem na Plantach. Bestialsko zmasakrowani milicjanci schronili się na teren Collegium Novum, ale i tam dopadli ich żądni krwi, zwyrodniali studenci i w zaciszu sal wykładowych dokończyli swego krwawego dzieła.

Oczywiście miała przy sobie - wpiętą pod kołnierzykiem bluzki - igłę z nawiniętą nitką po to, aby po umieszczeniu w tym schowku dokumentów, zaszyć ślady „przestępstwa”. Wraz z kolegami: Marylą, Krzyśkiem i Olkiem przenosili ulotki z Domu Studenckiego „Żaczek” do „Nawojki”. Kilka razy wszystko poszło gładko, jednak któregoś dnia, zatrzymał się obok nich patrol milicyjny i „zaprosił” do samochodu, popularnie zwanego „suką”. Tu nastąpiła rewizja. Ponieważ, przy Łucji nie znaleziono zakazanych materiałów, została po prostu wyrzucona na ulicę, ale pozostała trójka, niestety, aresztowana.

Tydzień później do akademika przyjechał tata i stanowczo oświadczył, że natychmiast, bez żadnych dyskusji wraca z nim do domu.
- Nie pozwolę, byś znowu wpakowała się w jakieś tarapaty, które tym razem z pewnością będą miały przykre konsekwencje dla całej rodziny. Czy nie słyszałaś o odpowiedzialności zbiorowej? Wracasz i już. To postanowione! Przyjedziesz do Krakowa wtedy, jak cała ta - sprowokowana przez rządzących, którzy właśnie waszymi rękoma rozgrywają swoje „klocki” - „studencka wojenka” się uspokoi. Czyż nie widzisz, nie nadszedł jeszcze czas na skuteczne wybicie się wolność, a wy - młodzi, chociaż tego nie rozumiecie – jesteście odpowiednio sterowanym i manipulowanym narzędziem w rękach zwalczających się frakcji tej samej komunistycznej władzy.

I tak to nie została „kombatantką”.

Miała jednak do wyrównania swoje prywatne porachunki, a góralska natura, jej własna, prywatna - hyrna śleboda nie pozwalała o nich zapomnieć.

Okazja nadarzyła się kilka dni po wprowadzeniu stanu wojennego. Dzielna mama Łucji, w dniu jego ogłoszenia, to jest trzynastego grudnia tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego pierwszego roku, pierwszym autobusem wczesnego niedzielnego poranka przyjechała do Krakowa i zabrała jej maleńkiego synka. Jeszcze nie zdążono wprowadzić specjalnych przepustek , umożliwiających poruszanie się pomiędzy miastami. Twierdziła, że tak będzie bezpieczniej dla całej rodziny. Przeżyła drugą wojnę światową, więc dobrze wiedziała co będzie dla nich najlepsze. Nikt nie mógł przewidzieć, jak rozwinie się sytuacja, a słowa o „stanie wojennym” brzmiały bardzo groźnie. Łucja, która w strukturach związku, była tylko nieco więcej niż szeregowym członkiem, bo pełniła rolę przewodniczącej niewielkiego Koła NSZZ „Solidarność” w Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego Collegium Maius. nie sądziła, że coś jej osobiście zagraża. Jednakże przygnębiająca atmosfera niepewności, wieści o masowych aresztowaniach i internowaniach robiły swoje. Spakowała do niewielkiej torby szczoteczkę do zębów, pastę, bieliznę na zmianę oraz ciepły sweter i przez jakiś czas trzymała tę „wyprawką pod ręką”.

A miasto, które od czasów studiów - a nawet znacznie wcześniej, bowiem zdarzało się, że zamiast do szkoły jechała auto-stopem do Krakowa, by zachłysnąć i nakarmić się pięknem Sukiennic, kościoła Mariackiego, Rynku Głównego i odchodzących od niego ulic, a potem w odpowiednim czasie powrócić do Nowego Targu, tak, aby rodzice nie zorientowali się w jej eskapadach, uważała już za swoje - bardzo się zmieniło. Funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej i służb pomocniczych, czyli Zmotoryzowanych Oddziałów Milicji Obywatelskiej, następczyni Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej - tak dobrze znanej Łucji z pamiętnego Marca`68 - oraz żołnierze (zazwyczaj w pięcioosobowym składzie) patrolowali nienaturalnie puste, wymarłe, zaśnieżone ulice, na których postawiono „koksiaki”, wypełnione żarzącymi się węglami. Ciężka aura wisiała niczym złowroga czapa nad „jakby przycupniętym” miastem w pierwszym okresie stanu wojennego. Odnosiła wrażenie, że nawet fasady domów z zatrzaśniętymi bramami, przyczajone, oddychały jakoś tak… półgębkiem. Kiedyś na Plantach widziała zatrzymanie młodego chłopaka, prawdopodobnie ucznia, którego jedynym przewinieniem był wpięty w klapę kurtki opornik elektryczny – symbol niezgody na wprowadzenie stanu wojennego i rządy zmilitaryzowanej WRONy (Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego). I wtedy po raz pierwszy pomyślała, że jeżeli boją się tego drobiazgu, to ich czasy już są policzone.

Takiego obrazu się nie zapomina.

Część pracowników Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego Collegium Maius wyposażona została w przepustki, upoważniające do przebywania na zewnątrz po godzinie milicyjnej. Związane to było z zapewnieniem opieki i bezpieczeństwa zborów muzealnych, również po normalnych godzinach pracy. Więc słusznie postanowiono, że w muzeum będzie się pełniło dyżury. Wieczorami, milicjanci i zomowcy „stacjonowali” naprzeciwko na skrzyżowaniu ulic św. Anny i Jagiellońskiej, przed popularną jadłodajnią „U Kapusty”. Pełniący dyżur, z okien sekretariatu muzeum, mieli dobry widok. Sami, niezauważeni, mogli obserwować zachowanie służb, które opanowały zaśnieżone, przygnębione i przyczajone miasto. Patrzyli na ich poczynania. A było na co! Zachowywali się bardzo głośno. Język, jakim się porozumiewali, wyjątkowo ordynarny, wulgarny, bełkotliwy wskazywał na to, że było pijani i - kto wie, czy także nie - na haju.

Zima stanu wojennego była wyjątkowo mroźna i śnieżna. Niezbyt szeroka ulica Jagiellońska, z ledwo tylko usuniętym na boki śniegiem, stanowiła biały tunel, z dwiema koleinami pośrodku, po których, od czasu do czasu, przejeżdżał patrolujący okolice milicyjny gazik. W świetle mdłego światła ulicznej latarni wirowały płatki śniegu. Łucja od dziecka lubiła im się przyglądać i podziwiać ich majestatyczny wygląd i lot ku zaśnieżonych ulic. Dla niej to była czysta magia. W zależności od humoru i nastroju, w jakim się aktualnie znajdowała, odbierała ich niekończący się taniec, a balet płatków śniegu zawsze był wciągający i fascynujący. Jednak teraz, patrząc z muzealnego okna, widziała, że nawet im udzielił się minorowy nastrój zmrożonego miasta i spadały jakby pozbawione radosnych, baletowych zawirowań, salt i piruetów, jakoś tak… ponuro, bez wdzięku.

O godzinie dwudziestej drugiej Łucja skończyła dyżur i musiała się pośpieszyć, by zdążyć na ostatni tramwaj. Zeszła na arkadowy dziedziniec. Jego widok przypomniał jej o kolejnym dramatycznym zdarzeniu z tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego ósmego roku. W tym samym czasie, kiedy milicjanci z ormowcami rozprawiali się ze studencką manifestacją, nie oszczędzono pałek i profesorowi Karolowi Estreicherowi młodszemu, pierwszemu dyrektorowi odnowionego przez niego gmachu Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Dostało się także profesorowi, temu właśnie, który przyjął ją do pracy w Collegium Maius i związał z tym miejscem na cale dorosłe życie.

Wartownik otworzył bramę, z uśmiechem pożyczyli sobie dobrej, spokojnej nocy. Szybko wyszła, a huk zamykanych za nią ciężkich, metalowych drzwi, wywołał natychmiastową reakcję wśród stacjonujących nieopodal zomowców. Spojrzała za siebie i zobaczyła, że dwóch z nich skoczyło do gazika i ruszyli w jej kierunku. Tylko przez moment zastanawiała się co robić. Wprawdzie ma przepustkę, czyli w zasadzie nic jej nie grozi, ale w ogóle nie miała ochoty na jakikolwiek kontakt z nimi, więc zdecydowała się na coś innego.

Na grę.

Owszem, dosyć ryzykowną grę, ale jak się uda – ileż satysfakcji i chociaż takiego zadośćuczynienia za marzec `68, kiedy to wprawdzie udało się uciec przed nimi i nic poważniejszego ją nie spotkało (oprócz bólu ramienia i pieczenia oczu, co trwało dłuższy czas), ale przecież tylu kolegów zostało poważnie pobitych przez milicjantów i osadzonych w areszcie. To wszystko w niej tkwiło i domagało się zadośćuczynienia.

A więc - zagra.

Gra, którą postanowiła zrealizować miała zostać zwieńczona swoistym ukaraniem ścigających ją zdrajców narodu, bo tak o nich myślała. Obejrzała się jeszcze raz, oceniając odległość samochodu i … rzuciła do biegu, uważając aby nie upaść, bo wtedy ten spontanicznie zrodzony plan wziąłby w łeb, a konsekwencje mogły być nie do przewidzenia.

Na końcu ulicy znajdowały się niżej położone Planty. A pomysł opierał się właśnie na tej różnicy wysokości poziomu drogi i Plant. Miała nadzieję, że ścigający nic o tej różnicy nie wiedzieli. Przyśpieszyła, zbliżając się do końca ulicy zakończonej stojącą tam, na wyniosłej, doryckiej kolumnie, barokową figurą Matki Boskiej Łaskawej*[3]. Biegła co sił w nogach i oddechu w płucach, nie oglądając się za siebie i wypatrując - w mdławym świetle jedynej świecącej latarni - przyjaznej figury. Tej kamiennej postaci Madonny, która w prawej ręce trzymała berło, a w lewej trzy strzały. Tuż przed nią ulica Jagiellońska ostro skręcała w lewo, za nią zaś rozciągał się zbawienny mrok zimowych Plant. Po obu stronach kolumny znajdowały się kamienne stopnie prowadzące na Planty. Te z prawej - składały się z czterech stopni, a te z lewej - z trzech. Figura nie była umiejscowiona dokładnie na osi ulicy, ale znacznie przesunięta w prawo. Natomiast ulicę kończyła szeroka rabata otoczona kamiennym murkiem, który od strony Plant był na tyle wysoki, że tworzył dość znaczny uskok. Miała nadzieję, że zatrzyma rozpędzony samochód. Na dodatek wszystko pokryte było grubą warstwą świeżo spadłego śnieżnego puchu, więc ta różnica wysokości była prawie niewidoczna, ale jednak, miała nadzieję, wystarczająca, aby rozpędzony samochód - no może nie przekoziołkował - ale skutecznie zarył się maską w zaspie nawianego śniegu.

I na tym polegał jej plan. Byle tylko dobiec do przyjaznego mroku Plant.

A jeżeli zomowcy w tym wysłanym za nią pościgu nic o tym nie wiedzieli, wszystko przebiegnie według naprędce wymyślonego scenariusza. Jeszcze nie całkiem bezpieczna, cieszyła się na samą myśl o tym, że po raz kolejny wywiedzie ich w pole. Sprężyła się w sobie i jednym desperackim susem pokonała schodki, rzucając krótkie, dziękczynne spojrzenie na mijaną w biegu figurę Matki Boskiej Łaskawej. (Czy tylko wydawało się, że Najświętsza Panienka uśmiechnęła się do niej?) Łucji udało się wylądować nie tracąc równowagi, Znalazła bezpieczne schronienie pośród rosnących na Plantach dużych kasztanowców, całkowicie pogrążonych w czerni zimowej, ponurej i bardzo mroźnej nocy.

„Schodowo-rabatkowa pułapka” znakomicie zdała egzamin. Wszystko przebiegło dokładnie tak, jak zaplanowała. Schowana za jednym z drzew, w bezpiecznej odległości, najpierw usłyszała pisk hamulców, a później przekleństwa. Ostrożnie wychylając się, zobaczyła dwóch zomowców, którzy klnąc „na czym świat stoi”, niezgrabnie gramolili się z przewróconego samochodu.

Pościg został zatrzymany, a Łucja wolna, usatysfakcjonowana, uskrzydlona własną przemyślnością i choć w części pomszczona, całkiem spokojnie, powędrowała na pobliski przystanek tramwajowy.

____
1. Sonderaktion Krakau - akcja represyjna wobec krakowskiego środowiska naukowego przeprowadzona przez obersturmbannfuhrera SS Brunona Mullera, komendanta policji bezpieczeństwa w dystrykcie krakowskim. Podstępem, pod pretekstem przedstawienia stanowiska niemieckiego o nauce polskiej, zaprosił do gmachu Collegium Novum profesorów i innych pracowników naukowych krakowskich uczelni, głownie jednak z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Licznym zgromadzonym oświadczył - "Tutejszy uniwersytet rozpoczął rok akademicki bez wcześniejszego uzyskania zgody władz niemieckich. Jest to wyraz złej woli. Ponadto jest powszechnie wiadomo, że nauczyciele zawsze byli wrogo nastawieni do niemieckiej nauki. W związku z tym, wszyscy, poza obecnymi na sali kobietami, zostaną wywiezieni do obozu koncentracyjnego. Jakakolwiek dyskusja, a nawet wypowiedzi na ten temat są wykluczone. Kto odważy się na protest wobec wykonania mojego rozkazu, zostanie zastrzelony". I tak 6 listopada 1939 r. aresztowano 183 osoby; w tym 144 uczonych z UJ, 21 z Akademii Górniczej, 3 z Akademii Handlowej, po 1 z Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie i Katolickiego Uniwersytetu w Lublinie oraz 13 innych, przypadkowych osób. Wywieziono ich do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen-Oranienburg, gdzie zmarło wielu polskich uczonych, m.in. Stanisław Estreicher, Michał Siedlecki, Ignacy Chrzanowski, Kazimierz Kostanecki. Ich (i nie tylko) portrety można zobaczyć w Auli Collegium Maius.

2. Prof. Mieczysław Karaś (1924-1977), językoznawca, rektor UJ w latach 1972-1977. Na uczelni organizował niedziel czynu partyjnego i dążył by Uniwersytet Jagielloński był - "uczelnia nie tylko najstarszą, ale najlepszą i godną określenia Alma Mater socjalistyczna.

3. Figura Matki Boskiej Łaskawej pierwotnie wieńczyła bramę cmentarza przy kościele Mariackim na Rynku Głównym w Krakowie. Znajdowała się tam do lat 90-tych XVIII w., to jest do czasu likwidacji przykościelnych cmentarzy. Została zakupiona przez krakowskich OO. Kapucynów i ustawiona na doryckiej kolumnie u wylotu ulicy Kapucyńskiej. Na obecne miejsce przenieśli ją Niemcy w 1941 r. Gwałtowna, sierpniowa wichura w roku 2007 przewróciła rosnący naprzeciw - po drugiej stronie alejki - potężny kasztanowiec, który upadając, zahaczył o figurę i ja przewrócił. Została rozbita. Po gruntownej konserwacji powróciła na swoje miejsce. Ale własnie to drzewo (dla figury, niestety, pechowe) dało schronienie Łucji w pamiętną, ponurą i mroźną, grudniową noc roku 1981.
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

Krokus
Posty: 481
Rejestracja: 18 gru 2020, 19:45
Płeć:

Zemsta Łucji

#2 Post autor: Krokus » 31 sie 2021, 22:31

Lubię takie historie o nieznanych bohaterach tamtych czasów, o ludziach wrażliwych, którym nie jest wszystko jedno i walczą o coś wyjątkowego, bo jaki by reżim nie był, to człowiek zawsze będzie dążyć do wolności, a społeczeństwo do demokracji.

Awatar użytkownika
Lucile
Posty: 4805
Rejestracja: 23 wrz 2014, 00:12
Płeć:

Zemsta Łucji

#3 Post autor: Lucile » 01 wrz 2021, 19:45

Każdy okres naszej historii pełen jest – jak sam nazwałeś – nieznanych, cichych bohaterów, którzy „robiąc swoje” nie pchali się na afisz, by dosadniej nie powiedzieć, nie oczekiwali splendorów ani pochwał, bowiem uważali… że zachowali się jak trzeba.

Krokusie, miło mi, że zechciałeś tekst przeczytać i pozostawić słowo.
Dziękuję
L
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
eka
Posty: 16787
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Zemsta Łucji

#4 Post autor: eka » 04 wrz 2021, 11:50

Dzięki za podzielenie się osobistym fragmentem czasów słusznie minionych, Lucile.
Szczególnie rok 68' mnie zainteresował. O wydarzeniach warszawskich chyba wszyscy wiedzą, o tych krakowskich mało kto wie.
:kofe:
Masz się czym pochwalić, zuch dziewczyna!
I również brawa za narracyjną precyzję, wręcz widziałam przesuwające się w tekście sceny.

:) aż ochota mnie bierze, aby zilustrować słowami ekę, kiedy z furią rzuca pod nogi dwóm panom szufladę swego biurka w czasie przeprowadzanej rewizji w rodzinnym domu.

Awatar użytkownika
Lucile
Posty: 4805
Rejestracja: 23 wrz 2014, 00:12
Płeć:

Zemsta Łucji

#5 Post autor: Lucile » 06 wrz 2021, 20:14

eka pisze:
04 wrz 2021, 11:50
aż ochota mnie bierze, aby zilustrować słowami ekę, kiedy z furią rzuca pod nogi dwóm panom szufladę swego biurka w czasie przeprowadzanej rewizji w rodzinnym domu.
Zatem do dzieła! A ja z zainteresowaniem poczytam.
:kofe: :rosa: aby się dobrze pisało i jeszcze maleńka dawka :vino: , bo jak twierdzą Rosjanie - biez wodki nie razbieriosz.
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

Awatar użytkownika
eka
Posty: 16787
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Zemsta Łucji

#6 Post autor: eka » 07 wrz 2021, 06:59

Trudno będzie, bo eka była wtedy dziecięciem, mało rozgarniętym w temacie "wizyty", i jedynie emocje pamięta, konkretnie wkurw po całości na żądanie odejścia od swojego biureczka. : )

Awatar użytkownika
Lucile
Posty: 4805
Rejestracja: 23 wrz 2014, 00:12
Płeć:

Zemsta Łucji

#7 Post autor: Lucile » 07 wrz 2021, 10:34

Opisanie jawnie dziejącej się niesprawiedliwości z punktu widzenia dziecięcia, jego emocjonalnych przeżyć, niezgody na przemoc, naruszenie, a nawet zbrukanie prywatności, to przecież dobry zaczyn na interesujący tekst.
Pozdrawiam :kwiat:
Non quivis, qui vestem gestat tigridis, audax


lucile@osme-pietro.pl

ODPOWIEDZ

Wróć do „OPOWIADANIA”