• Nasze rekomendacje
  •  
    UWAGA!
    JEŻELI JESTEŚ ZAREJESTROWANYM UŻYTKOWNIKIEM I MASZ PROBLEM Z LOGOWANIEM, NAPISZ NAM O TYM W MAILU.
    admin@osme-pietro.pl
    PODAJĄC W TYTULE "PROBLEM Z LOGOWANIEM"
     
  • Słup ogłoszeniowy
  •  
    Demokracja jest wtedy, gdy dwa wilki i owca głosują, co zjeść na obiad.
    Wolność jest wtedy, gdy uzbrojona po zęby owca może bronić się przed demokratycznie podjętą decyzją.

    Benjamin Franklin

    UWAGA!
    KONKURS NA TEKST DISCO POLO ROZSTRZYGNIĘTY!

    Jeżeli tylko będziecie zainteresowani, idea konkursów powróci na stałe.
    A oto wyniki



    JAK SIĘ PORUSZAĆ POMIĘDZY FORAMI? O tym dowiesz się stąd.
     

Kawa, cz.2/2

Opowieści pisane prozą - nie powieści
ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Hardy
Posty: 1354
Rejestracja: 06 sie 2017, 14:32
Płeć:

Kawa, cz.2/2

#1 Post autor: Hardy » 11 sty 2023, 10:52

(Przypomnienie - Czas: lipiec 1989. Miejsce akcji: Mazury. Forma akcji: powrót z Kętrzyna do domu, na rowerach. Fragment nowo pisanej książki "Dojrzałe lata" z cyklu "Zza zasłony czasu")

cd.
Wyjechać do NRD miałem dopiero w połowie lipca. Dzień był piękny, słoneczny, w następnych dniach pogoda nie miała się zmienić na gorszą. Zostaliśmy więc nad jeziorem Dobrąg (sprawdziłem nazwę na mapie, chociaż w drugim atlasie widniała też inna: „Dąbrąg”) przez trzy dni. Poznani młodzi Niemcy okazali się miłymi, sympatycznymi ludźmi, a ja przy okazji rozmów próbowałem przypomnieć sobie prawie zapomniany, szkolny „niemiecki”. „Przyda się jak znalazł za kilkanaście dni. Szczęśliwy traf” – skonstatowałem w myśli z zadowoleniem.

Jak miałem w zwyczaju, dla poznania nowego miejsca pochodziłem między namiotami zaznajamiając się ze spotkanymi wczasowiczami. Okazało się, że to pole biwakowe istniało już od dwudziestu lat i przyjeżdżali tu stali bywalcy – jedna ze śląskich kopalń wydzierżawiła je od miejscowego nadleśnictwa dla swoich pracowników. Dlatego nie miałem go zaznaczonego na turystycznej mapie. Nie było jednak zakazu rozstawiania namiotu przez obcych ludzi; za bardzo drobną opłatą każdy mógł tu biwakować.

Jeden z nowo poznanych wczasowiczów pokazał mi miejsce, skąd brali wodę do picia. Prawie otworzyłem szczękę z zadziwienia i jednocześnie zachwytu – było to malutkie źródełko bijące ze ściętego i wyżłobionego pniaka, ledwie wystającego z wody przy samym brzegu jeziora.

– Można ją pić bez przegotowania, jest tak czysta – poinformował mnie, widząc moje uniesione brwi. – Wodę bada sanepid, a przyjeżdżam tu z rodziną od ponad dziesięciu lat.

Od razu nabrałem ją do czajniczka. Byłem już porządnie zgłodniały.
Zaraz po śniadaniu skorzystałem z ciepłej wody w jeziorze – była czysta i przejrzysta; stojąc w niej po szyję widziałem palce u nóg. Rozkoszy pływania nigdy sobie nie odmawiałem, więc od razu popłynąłem na małą godzinkę. Po powrocie, radosny, od razu pokazałem małżonce wyciągnięty kciuk i rozłożyłem się na wyciągniętym z namiociku materacu.

– Gabrysia, woda jest cudowna! Aleśmy trafili miejsce, i to dzięki tobie!

– Więc zostajemy? Przynajmniej odpocznę od jazdy i pupa mi wydobrzeje – uśmiechnęła się. – Ale jedzenie? Tu nie ma sklepu – jednocześnie sprowadziła mnie, pragmatycznie, z obłoku na ziemię.

Nie dałem się jednak tak łatwo uziemić. Już byłem po rozmowach ze stałymi bywalcami.

– Pojadę do Barczewa, to z siedem-osiem kilometrów. Tam wszyscy stąd się zaopatrują. Kartki żywnościowe przecież mamy. I zobacz, to naprawdę piękne miejsce. – Powiodłem ręką naokoło. – Stoliki i ławki pod daszkami są, sławojka jest. A najlepsze to ta woda ze źródełka. Żyć, nie umierać!

Zostaliśmy nad jeziorem pełne dwa dni. Poznaliśmy też kilka osób z Barczewa, które również odpoczywały pod sąsiednim namiotem. Starałem się jednocześnie dużo rozmawiać z Johannem, aby przypomnieć sobie ich język. Przypadliśmy sobie do gustu.

Okazało się, że ta rodzina niemiecka jedzenie przygotowywała wyłącznie z zapasów żywności, które zabrała ze sobą z NRD. Same konserwy, pasztety i dżemy…

– Gabrysiu – ostatniego dnia pobytu zagadnąłem małżonkę – w połowie lipca jadę do dederowa do pracy, a wracam aż po miesiącu. I tak mnie nie będzie, więc może dajmy im jedną z naszych kartek na żywność? Ich dzieciaki ciągle tylko na konserwach i dżemie. Chyba im się kończą, a prawie nic nie mogą u nas kupić. Kartek przecież u nas nie dostali.

– Oczywiście, też o tym myślałam. Zaraz przyniosę. – Po chwili wróciła i pomachała mi przed nosem małym, zwykłym ale cennym papierkiem. – Niech sobie coś w sklepie kupią.. Polubiłam ich. A ta kawa, jak przyjechaliśmy…

Również się uśmiechnąłem.
.
Za chwilkę przyszli Johann z Heike i mnie podziękować. Szczęśliwi, od razu pojechali samochodem do Barczewa. Po powrocie urządzili prawdziwą ucztę, gdyż przywieźli… parówki. Dobrze, że mieli jeszcze w swoich zapasach musztardę.

Zaprosili nas do stołu, ale grzecznie podziękowaliśmy za tę wykwintną potrawę. Jedliśmy ją często, a do tego mieliśmy jeszcze własne zapasy żywności.

– Przyniesiemy swoje jedzenie. Wy ciągle na konserwach, a my możemy jeść świeże ze sklepu. Zresztą już jutro rano musimy wracać do domu. Jak w smaku? – Wskazałem ruchem głowy na ugotowane parówki, pięknie prezentujące się na ich talerzach.

– Oo… schmackhaft – Heike przełknęła kęs, aby odpowiedzieć. Uśmiechnęła się i pokiwała głową. – Sehr lecker. Smats…ssne.

Niezbyt zrozumiałem, co powiedziała, ale się domyśliłem. „Jak to czasem mało potrzeba człowiekowi do szczęścia – uśmiechnąłem się w myśli – To, co jest powszechne, zwykłe, ale chwilowo stanie się rzadkością, od razu inaczej się traktuje i… odczuwa”.

– Guten Appetit. – Ten zwrot akurat pamiętałem.

Następnego ranka wcześnie zwinąłem namiot i zapakowałem bagaże na rowery. Pożegnaliśmy się z poznanymi tuziemcami z Barczewa oraz niemiecką rodziną; z Johannem wymieniliśmy adresy. Przed samym wyjazdem czekała nas jeszcze jedna miła niespodzianka – Heike podarowała mojej małżonce miękką, piankową nakładkę na siodełko rowerowe. „Skąd wiedziała? Ten podarunek dla Gabrysi to jak wczoraj dla nich zwykłe, a jednak pyszne parówki”. – Spojrzałem na połowicę z niemym pytaniem we wzroku. Nieznacznie wzruszyła ramionami, ale jednocześnie się uśmiechnęła. „Skąd Heike wiedziała? Jak się dogadały? Ot, rozgryź kobiety”. – Też się uśmiechnąłem.

Oni też już szykowali się do powrotu. Jeszcze ostatnie uściski z ich dziećmi, założyłem małżonce tę nakładkę na siodełko roweru i ruszyliśmy w dalszą drogę do domu.

Aż szkoda było nam opuszczać biwak – te dwa dni nad jeziorem Dobrąg spędziliśmy bardzo przyjemnie. Przepiękny, stary las, pogoda dopisała, zapoznani ludzie okazali się uczynni i sympatyczni. Niestety, czekał mnie niedługo wyjazd do pracy w NRD.

Jechaliśmy już prawie cały czas drogą krajową, przez Olsztyn, gdyż ruch samochodów nadal był niewielki. Małżonce, a właściwie pewnej części jej ciała, chyba przydały się te dwa dni odpoczynku, gdyż przestała się kręcić na siodełku.

– Widzę, że prezent od Heike ci służy – zażartowałem.

– A wiesz, że naprawdę lepiej – odparła z uśmiechem. – I nogi mi się chyba przyzwyczaiły. Możemy jechać.

– Od Dobrąga do domu niecałe dwieście kilometrów. Spokojnie powinniśmy w dwa dni dojechać. Po drodze gdzieś przenocujemy w wiosce, jak poprzednio.

Pedałowało się nam tak dobrze, że niedługo przed zmierzchem przejechaliśmy prawie połowę pozostałej trasy. Jednak z zakwaterowaniem lub rozbiciem namiotu już nie było tak łatwo, jak w jeździe do Kętrzyna bocznymi drogami. W jednej, później drugiej z mijanych wiosek zapytane o nocleg gospodynie wyraźnie dawały do zrozumienia, że „nic nie ma za darmo”. Kiedy zapytywałem o cenę, zaskakiwała mnie wysokość żądanej zapłaty. Bankructwem nam nie groziła, ale…

– Jedziemy jeszcze dalej, Gabrysia? Tutaj to już jest zdzierstwo.

– Jedziemy. – Kiwnęła głową. – Na razie dobrze mi się jedzie.

– Cholera, to międzynarodowa trasa, wielu turystów z RFN tędy jeździ na Mazury. To i miejscowi się na nich nastawili i zachodnie marki. – Zakląłem pod nosem. – Mogliśmy jednak wracać tą samą drogą.

– A skąd wiedziałeś? Do tego mówiłeś, że ta jest trochę krótsza. Jeszcze mogę jechać.

Lasy się skończyły, jechaliśmy już tylko wśród upraw rolnych. Kiedy w kolejnej wiosce rozmowa o noclegu miała podobny przebieg, chciałem już rozbić namiot w szczerym polu, ale połowica zdecydowanie odmówiła.

– Tu, przy szosie? Bez wody do herbaty? Do umycia? Jedziemy dalej, naprawdę dobrze mi się jedzie.

– Mamy jeszcze napoje w bidonach…

– …i nimi się umyję? Może gdzieś po drodze będzie jeszcze czyste jezioro.

– No dobrze. Ale jak będziesz miała dość, to rozstawię namiot nawet w szczerym polu. Tyle co na przespanie.

Zadziwiła mnie małżonka. Słońce już zachodziło, cały dzień pedałowaliśmy, a jeszcze chciała jechać. Mnie nie przeszkadzało, byłem wprawiony, ale ona po tylu latach wsiadła na rower i od razu na tak długą trasę. „W życiu bym się nie spodziewał. Oczekiwałem że będzie stękać, marudzić i byłoby to naturalne, a tu jeszcze jej mało” – pomyślałem z podziwem.
(...)

ODPOWIEDZ

Wróć do „OPOWIADANIA”