• Nasze rekomendacje
  •  
    UWAGA!
    JEŻELI JESTEŚ ZAREJESTROWANYM UŻYTKOWNIKIEM I MASZ PROBLEM Z LOGOWANIEM, NAPISZ NAM O TYM W MAILU.
    admin@osme-pietro.pl
    PODAJĄC W TYTULE "PROBLEM Z LOGOWANIEM"
     
  • Słup ogłoszeniowy
  •  
    Demokracja jest wtedy, gdy dwa wilki i owca głosują, co zjeść na obiad.
    Wolność jest wtedy, gdy uzbrojona po zęby owca może bronić się przed demokratycznie podjętą decyzją.

    Benjamin Franklin

    UWAGA!
    KONKURS NA TEKST DISCO POLO ROZSTRZYGNIĘTY!

    Jeżeli tylko będziecie zainteresowani, idea konkursów powróci na stałe.
    A oto wyniki



    JAK SIĘ PORUSZAĆ POMIĘDZY FORAMI? O tym dowiesz się stąd.
     

B A Ś Ń P O D R Ó Ż N A czyli tam i z powrotem / 4 /

Tu piszemy powieści w odcinkach
ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Ryszard Sziler
Posty: 409
Rejestracja: 04 cze 2013, 09:00
Lokalizacja: Kolbuszowa
Płeć:
Kontakt:

B A Ś Ń P O D R Ó Ż N A czyli tam i z powrotem / 4 /

#1 Post autor: Ryszard Sziler » 27 maja 2019, 06:17

*


Rozdział trzeci,
czyli rzecz o efektach poszukiwań niezamierzonych



Tymczasem wiatrak rozpoczął swoje poranne poskrzypywania :

GŁOS III
Och, Ludwisiu, to była szczególnie paskudna noc!

GŁOS I
Przede wszystkim stracona.

GŁOS II
Proszę pani…

GŁOS I
Co tam Matyldo?

GŁOS II
A bo z tego wszystkiego zapomniałam…

GŁOS III
Ona znowu czegoś zapomniała. Ludwisiu ty słyszysz?

GŁOS I
Ależ, tak.
No więc o co chodzi Matyldo?


GŁOS II
Zapomniałam wczoraj wystawić tej świecy przy okienku na stryszku, dla…/ śmiech / „zabłąkanych podróżnych”.

GŁOS III
To przecież było niepotrzebne, kiedy księżyc świecił i lampa się paliła.

GŁOS II
A ją kto zapalił, bo nie ja na pewno ?

GŁOS III / sarka /
No gdzieżby tam ona.

GŁOS I / łagodząco /
Kto zapalił, to zapalił, grunt, że się paliła.

GŁOS IV
Ta paliła się, bo dzieci chciały przywabić tu Szczęście, ale ono nie takie znów głupie i polazło w inne strone.

GŁOS I
Ot i po tajemnicy.

GŁOS II
Acha…No to chciałam się też zapytać, co ja właściwie dzisiaj mam robić?

GŁOS I
Jak to co? To co zwykle.

GŁOS III
Czyli nic sensownego.

GŁOS II
Z panią starszą to ja teraz nie gadam.

GŁOS III
Co za tupet, co za bezczelność!

GŁOS I
Dasz mi pomyśleć kochana?

GŁOS III
W ogóle mogę się nie odzywać.

GŁOS II
I o to chodzi.

GŁOS III
No to już przekracza wszelkie pojęcie!

GŁOS V
Będzie przyjęcie?

GŁOS III
Babcia sobie trąbkę przeczyści!

GŁOS V
Przecież wiem, że dla korzyści. Nie musi mnie zaraz pouczać.

GŁOS II
Tego co zwykle, to się dziś nie da robić i o to tu chodzi. Bo jakby się tylko spróbowało, to stukoty będą, piski będą, jęki będą, zapachy będą…Czyli nie da się nawet zrobić tych waszych naparów, czy tam wywarów, bo wszystko się wyda. Cichy pasjans najwyżej możeta se układać i tyle.

GŁOS III
Ona jednak ma rację…Dzień zapowiada się także paskudnie.

GŁOS II
I jeszcze wam powiem, że na stryszku, w tym szczytowym pokoiku wszędzie w kurzu są ślady ogona tego tam z fujarą. Wszędzie widocznie właziła pokraka.

GŁOS III / ze zgrozą /
To on TAM był ?

GŁOS II
A był. Jeszcze jak był. Tak był, że jeszcze jest.

GŁOS III
JEST?!

GŁOS II
A jest.

GŁOS I
I cóż on…tam…?

GŁOS II
A śmieje się. Wesoło mu widocznie.

GŁOS III
ŚMIEJE ?!

GŁOS II
No, chichra. Pokazać jak?

GŁOS I
Nie trzeba.


GŁOS III
Świat stanął na głowie!

GŁOS II
A pewnie.

GŁOS III
Och, moja droga…Moje drogie…A z czego on się tam - / z niesmakiem / „chichra”?

GŁOS II
Na mój rozum, to z was przede wszystkim.

GŁOS III
Zamilcz nieszczęsna!

GŁOS II
A to coś zmieni?

GŁOS I / rzeczowo /
Opowiedz coś widziała.

GŁOS II
Co ja tam bede opowiadać. Poszłyby i same zobaczyły. No w te czaszke co to jest na stole to fujarą stukał. Talerzyki obwąchiwał i się wykrzywiał. Papiery ze skrzyni wyjmował. Fukał i zęby szczerzył. No tak było. A jak zaczął fiutać, tom wziena i poszła. Lepiej już was słuchać niźli tego jego grania.

GŁOS III
Och…!

GŁOS II
No och i ochocho nawet.

GŁOS III
Bydle jedno, do naszej świątyni się włamało! Trzeba mu zaraz…Co robić? Radźcie!

GŁOS II
A tam od razu – świątynia… Rudera nie świątynia.

GŁOS I / pojednawczo /
Świątynia, nie świątynia, znaczące miejsce to pewne. Pełne wspomnień przede wszystkim.

GŁOS III
Pamiętacie? To tam w późnojesienny wieczór za siebie i swego króla podpisał cyrograf nadworny błazen Walery Maszko. Tam osiwiał w przeciągu minuty porywający hrabia Edmund. W nim oszalał kwestarz Pafnucy…

DUCH MŁYNARZA
No a ja…?

GŁOS III / parska /
On?

GŁOS I / szybko /
I po cóż wspominać?

GŁOS III
Jakżeż można / z odrazą / śmiać się ? Kości,, groby, tragedie…wielkie interesy.

GŁOS I
Ostateczne, że się tak wyrażę.

DUCH MŁYNARZA
A ja…Ja zawsze miałem na to ochotę.

GŁOS III
Boś durny!

/ w tle słychać fletne staccato /

GŁOS II
No radźcie coś, bo oszaleć przyjdzie!

DUCH MŁYNARZA
Darmo mąkę popsuły! Żaden z nich pożytek.



*


Rozdział czwarty,
czyli opowieść o tym, co możemy znaleźć tam, gdzie niczego znaleźć się nie spodziewamy.



Kiedy wiatrak był mały, młynarz zrobił w nim tuż przy szczycie pokoik. Przesiadywał tam we wszystkie wieczory pochmurne i wszystkie zadeszczone, przez mikroskopijne okienko wpatrując się w dalekie łąki. Widział nadciągające ulewy i śnieżyce, które zaczynały się zamgleniem horyzontu i na skrzydłach wiatru leciały ponad trawami, aż uderzyły w ściany budynku. Wirowały wtedy uparcie wokół skrzypiących skrzydeł , ale nie dostawały się do ciepłego wnętrza.

- No i co, niespodzianka? Nic z tego! A nie, a nie… Kuku. – mówił im młynarz i śmiał się na całe gardło.
Wiatrak tymczasem rósł i z każdym rokiem widział więcej i więcej trawy wokół siebie, aż wreszcie ponad nią zobaczył las.

- Ocho! No to jest coś! Nie to co trawa. – powiedział sobie.

I już wtedy jeżeli młynarz chciał koniecznie wejść do pokoju na poddaszu musiał dostawiać drabiny. Jedną po drugiej, w miarę upływu czasu. Aż któregoś bardzo mokrego roku, kiedy do wiatraka trzeba było prawie podpływać łódką, zdenerwował się okropnie tym niekończącym się przystawianiem oślizłych drabin i stopień po stopniu zbudował schody. Solidne schody, takie jak trzeba.
Niestety poza wygodą, miały one także i swoje wady, z których największą była dostępność, stąd oczywiście większa otwartość na gościnność, ale i bezbronność.
Już nie dawało się ich tak jak drabin odstawiać i chować przed nocą. Niewzruszenie w każdą pogodę i o każdej porze wiodły wszystkich przybyszów wprost do samego serca wiatraka. Więc na nieszczęście nie trzeba było długo czekać…
Którejś jesiennej nocy coś załomotało do drzwi na dole, a potem zaczęło rozpaczliwie piszczeć.

- Co tam? Kto tam? – mruczał młynarz złażąc w półśnie po obszernych mocnych stopniach.

- Ratuj dobry człowieku! Rrratujj! – skrzeczało coś piskliwie w zadrzwiennym mroku.

- Czego tam ? Kogo? Przed czym? – mruczał młynarz.

- Ach, ratuj, bo źle się stało! Bardzo źle! – wykrzykiwał ktoś.

- No pewnie, że źle, bo dobrze spałem – ziewnął młynarz.

- Zzzimmmnno – Puść nas. Wpuść! – hałasowało coś.

- A tam… – mruknął młynarz – Gadać mi tu zaraz o co chodzi, bo jak nie to idę spać. No co jest?

- Jesteśmy bezdomne dobry człowieku. Samotne i bezdomne a ziąb coraz większy. Strach coraz większy. Rozpacz co z nami będzie…Nic tylko się zatracić! Uuu…Rozwiać w wichrze i przepaść! - zajęczało wielogłosowo na dworze.

- O…Nooo, tooo…- niepewnie zaczął młynarz.

- Nasz los w twoich rękach…- chlipało smętnie w jesiennej szarudze.

- Kiedy tak, to…Ale…- kontynuował gospodarz zawile – Trzeba najpierw…Bo nim…

- Ej! Patrzcie no, przecież drzwi są otwarte! - zawołał nagle ktoś na zewnątrz radośnie przekrzykując wiatr.

- To o czym my tu, z tym tu? Otwierajże Ludwisiu! – ponaglił drugi.

- Są otwarte. Pewnie, że są. Nie zamykam, bo nie ma tu czego ukraść – roześmiał się młynarz.
- Ale, zaraz! Jaki Ludwisiu? Hola! Jeszcze się nie zgodziłem na odwiedziny – dodał widząc uchylające się drzwi.

- My nie tylko że nie ukradniemy, a wręcz przeciwnie – zawołał ktoś i pod stopy młynarza potoczył się złoty pieniążek. A kiedy ten schylił się, by go podnieść drzwi rozwarły się gwałtownie na całą swoją szerokość, coś z chichotem przebiegło obok i potupawszy na schodach zatrzasnęło kolejne na górze.

- Hola! - krzyknął młynarz, ale było już za późno. I tak się zaczęła jego katorga.

Wyrzucał sobie potem, że gdyby zamiast schodów były nadal drabiny, to zasiedlenie jego wiatraka nie odbyłoby się tak szybko i tak bezkompromisowo. W każdym razie zdołałby przynajmniej dostrzec przyszłych lokatorów wcześniej nim się zadomowili.


*


Amadeusz odnalazł schody jeszcze wczoraj po kolacji ( Właśnie wtedy, gdy na niebie świeciło pięć gwiazd i Szałaputek zastanawiał się : „Dlaczego pięć i co to oznacza? Powinna być jedna, albo powinno być ich duuuuuuuuuużo. Ale nie pięć!” ) jednak postanowił poznać je bliżej dopiero nazajutrz właśnie wtedy, gdy wiatrak wszystkimi swoimi szparami wpatrywał się w to miejsce nad strumieniem, gdzie las bawił się w ciuciubabkę ze słońcem.

- Trzeba sprawdzić czym one się kończą – powiedział sobie i wlazł po nich aż na samą górę, tam gdzie pokój spał jeszcze w najlepsze. Posapywał, wdychał wiosenne słońce i wydmuchiwał je za okno. Bardzo miarowo i spokojnie, w sposób jaki robią to wszystkie wiatraki przy bardzo łagodnym wietrze.

A potem stało się tak wiele, że aby to wiedzieć sami musielibyście odnaleźć jakiś opuszczony wiatrak na pustkowiu i wsłuchać się w opowieści jego skrzydeł rozgarniających chmury… W każdym bądź razie już dobrze po pianiu kurów Amadeusz stanął słupka, zdmuchnął kurz z jakiegoś stołka marzącego o siedzeniu wyścielanym kurdybanem. Wspiął się na niego i usiadł ułożywszy starannie swój ogon. Zdmuchnięty kurz układał się tymczasem tuż przy szybie okienka w pulsujący odcieniami migotliwy słup żółto brudnych drobin, przypominający do złudzenia rój komarów nad topielą.

- Heeeej wy tam! – zawołał Amadeusz w jego kierunku, ale wirujący słup światła nic mu nie odpowiedział.

Minął pewien czas i wokół leżało wszystko co powyjmował pracowicie z różnych zakamarków pokoju. Na koślawym stole poukładał dzbanki napełnione dziwnymi niespokojnymi zapachami, wężowe skórki, z rodzaju tych jakie gubią węże, gdy późnym popołudniem przychodzą spijać wystawiane im mleko, oraz przeróżne dziwaczne ingrediencje licho wie jakich potraw, zetlałe papiery kiedyś pobrudzone czymś czerwonym i inne pozornie nic niewarte drobiazgi. Pod stołem zaś złożył przerdzewiałe żelastwo, powrozy, słoiki z jakimiś nieapetycznymi resztkami, zeschłe bukiety, a wśród nich drobniutki niepozorny kwiat paproci o zmiętych, przybrudzonych płatkach i świdrowatym oczku z pionową płomienną źrenicą jak u bazyliszka. W miarę porządkowania tych przedmiotów świetlny słup coraz niespokojniej pulsował, co widząc Amadeusz prychnął:
- Heeeh…Heja wiedźdźdźmy! - i przy kolejnym „dź” roześmiał się od ucha do ucha. A potem zaczął nasłuchiwać, ale szybko machnął ogonem na ostrożne szelesty i zaczął się zastanawiać nad możliwym pożytkiem z tej rupieciarni.


GŁOS III
Słyszysz ty, jak on nasss nazywa ?

DUCH MŁYNARZA
Możeście nie wiedźmy?

GŁOS IV
O przepraszam , jestem strzygą.

GŁOS V
Czego nie widzą?

GŁOS III
A ja…

GŁOS IV / z przekonaniem /
Ty to jesteś prawdziwie jasną cholerą!

GŁOS III
Wypraszam sobie!

GŁOS II
Cicho!


– Zawsze miałem skłonność do niepewnych doświadczeń … powiedział Amadeusz w kierunku wirującego pyłu, pochylił się i podniósł wężową skórkę z brązowym naciekiem i włożył ją do środkowego dzbana. Wtedy dzban zadymił nieprzyjemnie i odpadło mu ucho, a w przyokiennej kurzawie zakotłowało się nieprzyjaźnie.

- Aha, no i mamy efekty! - parsknął wesoło szczur i uważniej zaczął przyglądać się dzbanom. - To co my tu jeszcze mamy?

Jedno z naczyń przypominające z wyglądu poczciwy swojski garnek zastanawiało wagą niewspółmierną do jego nieoczekiwanie delikatnych ścianek i całkowitej pustki w środku. Szczur podniósł go, z zainteresowaniem oglądnął i opukał dokładnie.

– Czemuś ty serdeńko taki ciężki? – zastanawiał się gryząc koniuszek ogona.- Czyżbyś coś w sobie ukrywał…No…powiesz mi to kochanieńki?


GŁOS III / szeptem /
Patrzysz Ludwisiu? To dzban młynarza…


Szczur właśnie przysunął nos możliwie najbliżej dna i uważnie je obwąchał.
- Grzyby…Taak… – rozpoznawał ślad zapachu - Czuć go grzybami, albo i czymś jeszcze bardziej smakowitym.


GŁOS III / ponuro /
Pleśnią wieków.


- Albo – kontynuował Amadeusz – albo bulionem. Założę się, że tak! Bulionem, na wywarze z grzybków. Coś pysznego taki bulion o poranku!


DUCH MŁYNARZA / gwałtownie /
Ooooo…Nnie! To mój garnczek! Mój garnuszeczek! Ja tu zaraz…Ja tu mu zaraz!

GŁOSY / zmieszane /
A dokąd to!?
Dookąd?
Trzymaj! Trzymaj go!
Pomyleńca trzymaj!
Siedzisz na nim?
Siedzę.
To siedź!

DUCH MŁYNARZA / zduszonym głosem /
B…Bbbbbuuście! Bbbbuście mmmeee!

GŁOS I
Tffe ! Taki duży! Wstydziłby się!

GŁOS II / ze śmiechem /
Duży i tłusty, aż wygodnie siedzieć.

DUCH MŁYNARZA
Zzzłaźże zarazo!

GŁOS II / perswazyjnie /
Kiedy nie mogę, bo one widzą.

GŁOS IV
I co chciała zrobić durnota jedna? Dzbanek chciała zabrać? Kłopotu przyczynić?

GŁOS I
Ani się waż Matyldo go uwalniać!

GŁOS II
No słyszy co one wrzeszczą? Ale ja tam przecie dużo nie ważę. Wytrzymasz.

DUCH MŁYNARZA
/ bełkocze coś niezrozumiale /




*

- Noo…mógłbym taki bulion zjeść na dzień dobry – westchnął Amadeusz z tęsknotą i przymknął rozmarzone oczy. – Chcę bulionu. Już! – powiedział bardzo teatralnie, acz bez przekonania. I dzban zrobił się nagle gorący, tym gorącem jakie ma tylko najdelikatniejszy bulion po zestawieniu z ognia, a wokół rozszedł się aromat, od jakiego może zakręcić się w głowie nie tylko o świcie.
Amadeusz nie dowierzając powolutku odemknął powieki I…to był rzeczywiście bulion!

- Nnnoo…sapnął z ulgą – Proszę, jakie to nieskomplikowane. I słusznie, bo zgodne z zasadą, że wszystko co dobre jest proste. Miejmy tylko nadzieję, że łatwość uzyskania posiłku nie umniejszy jego wartości – szepnął.

Następnie wyjął z zanadrza podróżną łyżkę i już bez słowa począł wyjadać zawartość garnka; pomrukując jedynie od czasu do czasu z wielkim zadowoleniem.


DUCH MŁYNARZA
BBb…Bbrzeklęty bszur!

GŁOS I / łagodnie /
Wiem dobrze Leopoldzie, że to czarodziejskie naczynie jest jedyną wyproszoną przez ciebie nagrodą za, hmm… twoje uczynki. Ale czy warto dla niej narażać swój honor i wspólne bezpieczeństwo? Och, wiem co chcesz powiedzieć, więc się nie wysilaj nawet! Dla ciebie garnek i honor nie mają z sobą nic wspólnego. To raczej dwa odległe byty, jeśli tak to można ująć...i żadna moja argumentacja cię nie przekona. Przypominam więc, że to nie jest zwyczajny szczur Leopoldzie. Wiem, że trudno się z tym pogodzić, ale on jest odporny prawie na wszystko, / z westchnieniem / na nas także, z naszymi czarami włącznie. A grzybki mogą mu zaszkodzić i to powinno cię cieszyć.

GŁOS III
Ja widziałam to! Widziałam! Wyobraźcie sobie, że widziałam. Matka kąpała go w źródle trzymając garścią za ogon. Wkładała parskającego oseska i wyjmowała. Wkładała i wyjmowała. O tak. O tak. Aż się uodpornił…

GŁOS I / z rezygnacją /
Ech!

GŁOS II
Pani słyszy? Schody skrzypią. Drugi lizie.

GŁOS I
Ciii…

*


- Proszę – powiedział Amadeusz, kiedy już Szałaputek wszedł do pokoju.- Poczęstuj się.

- Tak. Owszem. Dziękuję – zgodził się krasnal wciągając smakowity aromat i chowając jednocześnie za siebie nabrzmiewający bólem palec. Miał zamiar skorzystać z zaproszenia, ale pokój roił się od słonecznych iskier, a jego nadal prześladował brzęk osy. Krótki i bardzo bolesny.

„Nie można mieć pewności, że któraś ze świetlistych cętek nie jest znowu najprawdziwszą osą” – myślał. Wyszukał więc zmęczonymi oczami trochę spokojnego cienia pod stołem, w którym nie powinno się kryć nic złośliwie żółtego. Odsapnął z ulgą i – zobaczył kwiat.

„Tam coś leży” – powiedział sobie - Coś, o tam, leży – powtórzył głośno.- Czy to nie…? – i spociły mu się z wrażenia nawet koniuszki uszu.

Amadeusz pocierając nos trzonkiem łyżki przyglądał mu się z zastanowieniem. Dość długo, aż trzonek zrobił się na tyle ciepły, że trudno się było w końcu zorientować, gdzie kończy się nos, a gdzie zaczyna łyżka.

„To kwiat paproci” – zrozumiał wreszcie Szałaputek i zadrżał.

- Ten…To TEN… kwiat? – upewniał się głośno.

- Ten, ten, a jakże – przytaknął szczur z niechęcią – Widziałem już takie, na śmietnikach przy zburzonych domostwach… – dodał z powagą.

„Dlaczego - spytał siebie dość retorycznie krasnal - wszystko co piękne, albo przyjemne bywa pochowane w byle jakich miejscach, niekiedy nawet obrzydliwych i odnajdywane jest najczęściej przez profanów? - On jest… twój? – wykrztusił.

- Nie, skąd. Już wtedy kiedy zakwita przestaje należeć do kogokolwiek. Nawet do paproci.

- Ale…Czyli…Więc jest…mój?

- No, jeśli tak uważasz…

- Ależ tak! JEST MÓJ! – Szałaputek aż zachłysnął się oficjalnością tego stwierdzenia i bezwiednie przyjął bojową postawę krasnali.

- Dobrze, dobrze… – Twój – uspokajał go szczur.

- Mój – powtórzył czule krasnal. MÓJ– doszeptał w zachwyceniu z niewielkim zażenowaniem.

- I tak oto, każdy ma to, na co zasługuje. Ty swój kwiat, a ja dzban zawsze pełny, jak mniemam – roześmiał się szczur w przerwie szalonego chichotu krasnoludka.


DUCH MŁYNARZA
Mmmammmmb…

GŁOS III
A tam, cicho leż! Co mnie opluwa, co opluwa!

GŁOS II
Ci…ci…robaczku.




*


A Szałaputek już medytował, jakie to niesmaczne żeby łączyć, choćby i nawet w przenośni, Kwiat z garnkiem, niechby i nawet czarodziejskim. W ogóle jakie to niestosowne, by w takim okropnym miejscu, w graciarni nafaszerowanej osami, znaleźć TAKI SKARB. I żeby chociaż wiedzieć, kto wydłubał Kwiat z czerni leśnej nocy, a potem chyba zgubił? Ale jak można zgubić Coś Takiego? A jeśli nawet, to kto to zrobił? Pewne tylko, że to ktoś, kto nie był Szałaputkiem, bo on by go przenigdy nie zgubił…No, a odnalazł niestety (co sobie trudno wyobrazić!) - szczur. Tak szczur! Odnalazł i pogardził TAKIM znaleziskiem – Tak rozmyślał krasnali i z każdą myślą smutniał coraz bardziej - no bo wszystko się jakoś w tym wszystkim tak poprzestawiało, że pojąć tego nie sposób.
Jednak on przecież natychmiast przywróci pierwotny stan równowagi .Wskaże właściwe miejsce i określi wartość… Tak on! On nie zgubi szansy – I trochę się rozpogodził tą perspektywą.

- Gdzie jesteście? – krzyczał z dołu zbieracz butelek. Gdzież wy jesteście? Burza nadciąga! Ociera się już o płoty miasta i mruczy jak kot drapany pod brodą.

- Juuuhuu! Huuu! Huuuu! – wrzeszczała dziko osa w swoim papierowym domku pod skrzydłem wiatraka coraz mocniej rozhuśtywanym podmuchami wiatru. A gdzieś w zieleniejących zaroślach rozwrzeszczała się rzekotka jak zapuszczany motor.

Szałaputek tymczasem czule przytulił kwiat do palców i kwiat przywierając do jego dłoni spod półprzymkniętych płatków zaczął zachłannie wpatrywać się w linię jego życia.

ODPOWIEDZ

Wróć do „CIĄG DALSZY NASTĄPI”