• Nasze rekomendacje
  •  
    UWAGA!
    JEŻELI JESTEŚ ZAREJESTROWANYM UŻYTKOWNIKIEM I MASZ PROBLEM Z LOGOWANIEM, NAPISZ NAM O TYM W MAILU.
    admin@osme-pietro.pl
    PODAJĄC W TYTULE "PROBLEM Z LOGOWANIEM"
     
  • Słup ogłoszeniowy
  •  
    Demokracja jest wtedy, gdy dwa wilki i owca głosują, co zjeść na obiad.
    Wolność jest wtedy, gdy uzbrojona po zęby owca może bronić się przed demokratycznie podjętą decyzją.

    Benjamin Franklin

    UWAGA!
    KONKURS NA TEKST DISCO POLO ROZSTRZYGNIĘTY!

    Jeżeli tylko będziecie zainteresowani, idea konkursów powróci na stałe.
    A oto wyniki



    JAK SIĘ PORUSZAĆ POMIĘDZY FORAMI? O tym dowiesz się stąd.
     

B A Ś Ń P O D R Ó Ż N A czyli tam i z powrotem /13 /

Tu piszemy powieści w odcinkach
ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Ryszard Sziler
Posty: 409
Rejestracja: 04 cze 2013, 09:00
Lokalizacja: Kolbuszowa
Płeć:
Kontakt:

B A Ś Ń P O D R Ó Ż N A czyli tam i z powrotem /13 /

#1 Post autor: Ryszard Sziler » 31 maja 2019, 07:07

*


Krótki rozdział dwunasty
o tym, co się stać może, gdy się spełni marzenie, czyli o powrotach do nikąd.



Kolejna dróżka szałaputkowej peregrynacji donikąd zwijała się i rozwijała złotą sypką wstęgą pośród zakurzonych mleczy i serduszek tasznika.

- Dlaczego ciebie nie ciekawi „jak?”, tylko „po co?” – przerwał milczenie kwiat – Wszystkie „jak” mógłbym ci bez problemu wytłumaczyć.

- Bo jedno „po co?” jest dużo ważniejsze niż wszystkie „jak?” .Tak mi się przynajmniej wydaje – odparł Szałaputek.

- Ale każde „jak” jest praktyczniejsze niż wszystkie „po co”. Chociaż niektóre „po co” wynikające z „jak” bywają też sensowne i potrzebne – zauważył kwiat.

- „Po co” - jest w zasadzie tylko jedno.

- Zbędne i całkowicie niepraktyczne!

- Wręcz przeciwnie – jedyne prawdziwie praktyczne. To klucz do wszystkiego co nas otacza. Także do tego co za nami i przed nami.

- Mówiąc między nami, domorosły ślusarzu, ten „klucz”, o którym bajasz bez końca, nawet gdybyś go otrzymał, byłby zbyt ciężki dla ciebie, abyś go mógł unieść. To klucz dla olbrzymów, a nie krasnoludków. Mówiąc całkiem przenośnie -złoty klucz, a złoto jest ciężkie; co jak się zdaje pojmujesz.

- I dlatego uparcie chcesz mnie ozłocić? – skrzat roześmiał się boleśnie.

- Biorąc rzecz poważniej, nie tylko klucza ci brakuje, ale także zamka, który miałby on otwierać. Ty dopiero masz jego przeczucie, a nie całkowitą pewność, że on istnieje. Rozumiesz co mówię? A jak czasem przypadkowo natrafiasz na ślad zamka, to grzebiesz w nim wytrychami, które bardziej utrudniają jego otworzenie niż wspomagają…Że posłużę się tu twoją nudną pastuszą piosenką, którą raczysz mnie od początku naszej znajomości: Po co ci to?

- Bo nie chcę iść jak ślepiec potykając się o wszystko. Odpowiedź na to najważniejsze z pytań, które zadaję, jest światłem oświetlającym drogę, lampą rozpraszającą jesienną beznadzieję i zimowy mrok, w rzeczywistości i przenośnie.

- Poeta! – prychnął kwiat. – Ja mu daję realne narzędzia do przekształcenia świata, upraszczenia swojego życia, nie mówiąc już o jego uprzyjemnianiu, a on goni za jakimś urojeniem. Mówiąc jego poetyckimi obrazkami : nie mając ani świecy ani ognia - chce sobie oświetlać drogę… Czym niby? Palcem?! Że się zapytam, mizeroto nieszczęsna! Ech, bajko ty moja…Zrezygnowała całkiem z podobnie dziecinnych zabaw, potężna nowoczesna nauka, a ta malizna nie rezygnuje z dawno już wyszydzonej scholastyki…Zawzięty pokurcz, że płatki opadają! Chcesz być większy niż wybitni znawcy przedmiotu?

- No skąd… – stropił się krasnal.

- To daruj sobie mrzonki i wróć do rzeczywistości. A tak między nami, to dokąd my właściwie idziemy, co?

- Po prostu idziemy – zbył go Szałaputek – Przecież tobie wystarczają takie odpowiedzi i brak celu. Więc niech będzie, że po prostu idziemy.

Ale nie była to cała prawda, ponieważ krasnal znał cel swojej wędrówki, który pojawił się jakby samorzutnie i prawie niezależnie od niego wtedy, gdy zgubił swoich przygodnych towarzyszy podróży. Odtąd już nogi niosły go w tym a nie innym kierunku. Nawet kiedy zbaczał i krążył po swoich śladach nieodwołalnie zbliżał się do malutkiej wioski wciśniętej między strome ściany lessowego jaru, w której niegdyś przeżywał dzieciństwo. A w dzieciństwie, co pamiętał, wszystkie pytania miały proste i jasne odpowiedzi. Łudził się więc, że musi odnaleźć dzieciństwo, a cała reszta ułoży się sama.
Ścieżka, którą szli zbiegała coraz bardziej w dół, aż w końcu zmieniła się w dno dawnego strumienia. Strumień już nie płynął, ale droga, którą sobie kiedyś wykroił w gliniastym zboczu przydawała się współcześnie wiejskim wozom, roztopowym wodom, a teraz Szałaputkowi.

„Po wyjściu z wąwozu zacznie się łąka pełna zawodzących czajek, potem będzie jaz na rowie i zaraz za nim należy skręcić w lewo na bity gościniec. Tam już zacznie się znajoma okolica”- myślał coraz bardziej rozgorączkowany wędrowiec.

- Nie chcesz żebym ci przeglądał twoje myśli, więc tego nie robię, na co zwróć łaskawie uwagę. Wyraźnie jednak czuję, że coś cię podnieca, bo nadmiernie poci ci się dłoń. Co to takiego?– wypytywał kwiat.

- Nie twoja sprawa - burknął nieuprzejmie Szałaputek i zaczął myśleć o domu, który wykołysał mu beztroskie dzieciństwo.

Pamiętał dobrze to, co było wewnątrz i co na zewnątrz budynku. Czasem przed spaniem gdy rozmyślał o wszystkim i o niczym, widział w swoich myślach jego podmurówkę z głazów ( w których wypatrzył skamieniałe ślady bajecznego morza), dalej rynnę na rogu i schody. Nad nimi daszek ochraniający drzwi wejściowe z trzema kolorowymi szybkami u góry, przez których barwy co świt anonsowało się słońce… Zaś przy domu rosły morwy, o granatowych owocach, które spadały między wonne koszyczki rumianków ścielących się w podwórzu aż po południową bramę…Przy zachodniej stronie domu rozłożył się ogród warzywno-ziołowy przetykany kwiatami kosmosy i zabawnych lwich paszczy; przy wschodniej trwały lepkie od wypływającej z nich żywicy wiekowe drzewa wiśniowe, z wciśniętą między nie kamienną studnią z jedyną na świecie tak smakującą wodą. Dalej szpaler bzów w granatowych kwietnych kiściach (oszołamiających zapachem jak woń białych oleandrów, które babcia hodowała w salonie) odgradzał podwórze od biegnących aż po horyzont pachnących miodem pól. A od południa rozlewały się szmaragdowe stawy pełne złotookich żab i krzyżówek buszujących w pachnących Wschodem szuwarach tataraku…

”Po cóż to wszystko było opuszczać?” – Szałaputek, mimo oczywistości, nigdy do końca nie mógł tego opuszczenia zrozumieć. A jednak tak się stało, bo dom przestał nagle należeć do osiadłej w nim rodziny i obcy ludzie kazali się jej z niego wynosić. Załadowano więc co się tylko dało na wozy, skropiono pożegnalnymi łzami podłogi i na pastwę niewiadomego porzucono pradawne siedlisko. Za ludźmi w wielką niepewność podążyły skrzaty, bo cóż było robić skoro los nierozerwalnie ich połączył?

A teraz Szałaputek wędrując za odpowiedziami zrozumiał, że tak naprawdę od początku zmierzał do tego właśnie miejsca. Z chwili na chwilę coraz wyraźniej wchodził w utracone dzieciństwo. Już i okolica wydawała mu się znajomą. Oto i pierwsze przypomnienie - kapliczka nad stawem! Jedna z bożych latarń, jak nazywał je dziadziu. Co prawda pochylona już i podparta drągiem jak starzec laską, ale nadal ta sama, w budowie której pomagali jego pradziadkowie… A za nią już prosta droga do domu. Trzeba tylko okrążyć pierwszy staw i przejść zarośla czarnego bzu za mokradłem przy olchach…
Szałaputek szedł więc; coraz szybciej i szybciej, aż w końcu zaczął biec, bo… „zaraz będzie zakręt, potem stary sklep, na którego strychu mieszkają sowy, dalej drugie stawy rozdzielone groblą i wreszcie – DOM za drzewami”.
Oto i zakręt, a zaraz za nim sklep…
Jednak sklepu już nie było; nie było też stawów, a tylko porośnięte turzycą i trzcinami wgłębienia z odrobiną zamulonej wody, ale dom trwał nad nimi tak jak zawsze.
Stał o krok na wzgórzu, taki sam jak we wspomnieniach, tylko jakby mniejszy niż kiedyś…
Zbliżał się wieczór i nad jego dachem żeglowały złote pióra obłoczków.
„Teraz przejdę przez kładkę na rowie i znów znajdę się w – „kraju lat dziecinnych”, którego już nie opuszczę - pomyślał tkliwie nasz łowca minionego czasu.
Radośnie zatupał po chybotliwych balach mostku i - zatrzymał się nagle bo struchlał. Oblizując nerwowo spieczone wargi patrzył na zabite skrzyżowanymi deskami drzwi i bezszybne okna.
„Acha, więc tak to wygląda” – westchnął i stracił nagle całą dotychczasową energię.

„ W Soplicowie dziś pusto.
zrąbano topole i nie wrócił
Tadeusz z dalekiej podróży…”

- przypomniało mu się przeczytane niegdyś zdanie.

„To w końcu tylko budynek… Trochę kamieni, dachówek i drewna. Prawdziwy dom jest we mnie.” – powiedział sobie po czasie, choć nie był tego do końca pewny i ukradkiem ocierał napływające łzy. Byłby się pewnie w głos rozpłakał, gdyby nie żaby, które wypatrzyły go z bajorka w resztce stawu i rozrechotały się gwałtownie:

- Rerererere! Rech! Rerererere! Rech!

- Ten tu po co? Na co tu?

- Czego tu szukasz? Czego chcesz karliputku?

- Znowu chcesz mącić? Znowu przeszkadzać? - darły się nieprzyjaźnie, a nietoperze zniżyły swój lot i zaczęły okrążać krasnala.

- Znów kamykami będziesz w nas rzucał? Wyśmiewał się, że jesteśmy myszami ze skrzydłami na stelarzach – popiskiwały wzburzone.

- Znów będzie . Znów będzie. – potwierdziły żaby.

- A w nas karbidem. Karbidem przy Wielkanocy. – zaburczały krety w nadbrzeżu.

- Nic z tego. Nic z tego. Nic z tego. To się nie powtórzy. Nie powtórzy!

- Żadnych krasnoludków. Żadnych!

- Was tu już nie ma. Nie ma. Nie ma i nigdy nie było.

- Inne już czasy. Inne czasy – niosło się po mokradle.

- Ależ miłe przyjęcie – sarknął Szałaputek.

- Przyjęcie? Żadnych przyjęć nie będzie. Nie będzie.

- Bal się śni kurduplowi. Muzyczka i światełka nad wodą.

- Nic z tego. Obudź się! Obudź!

- Was tu już nie ma. Nie ma… I dobrze, że nie ma.

- Rerererere …My tylko jesteśmy. MY!. Myyy tylko. My. Rere Rech!

- Tak kumo Kuma Kum. Tak! To sprawiedliwość dziejowa!

- Rre Re Kum kuma!

- A cicho mi wreszcie! – wrzasnął nagle krasnal i jego krzyk poleciał daleko po bajorku, a żaby tak się nim zdziwiły, że zamilkły zostając z rozdziawionymi gębami, a potem dały nura w błoto. Wtedy gdzieś daleko chrapliwie roześmiała się sroka.

Z ociąganiem podszedł do kuchennego okna, przez które mógł dojrzeć tylko kawałek brudnej ściany, tej przy której kiedyś stał kredens…Taki z obszerną wnęką, w której każdej zimy, w śmiechu i śpiewie kolęd, układano szopkę ośnieżaną watą …Teraz w kuchni, tym gorącym sercu domu, nie było nie tylko odpowiedzi jakiej oczekiwał, ale w ogóle nie było niczego prócz smrodu pleśni i przeciągu.

(- Smęt, jak jęk piły – powiedział kwiat do siebie udając, że go nie ma w tym wszystkim co się wokół dzieje. )

- Znam cię – stwierdziła kawka, którą Szałaputek dopiero teraz zauważył.

Siedziała na gałęzi klonu i przechylając zabawnie łeb taksowała go swoim niebieskim okiem. Raz jednym raz drugim.

- Nie przypuszczam – uciął krasnal.

- Znam cię! Znam – skrzeknęła z przekonaniem. – Mieszkałeś kiedyś w tym domu. Po co wróciłeś? Nic tu już nie ma twojego.

- Może nie ma, może jest. – odburknął.

- Acha - chrząknął ptak ze zrozumieniem – Zjawił się poszukiwacz wczorajszego dnia.

Szałaputek wzruszył ramionami nie podejmując tematu.

- Tak, tak. Mam już swoje lata…Pamiętam takich jak ty. A jakże! Kręcili się tu po okolicy jakiś czas temu – mówił ptak – Dzisiaj skrzat domowy to już rzadkość. Tak, tak. Przeżytek. Może złudzenie nawet? Kto go tam wie?

- Nie jestem żadnym złudzeniem! – obruszył się krasnal.

- Wnuki mi mówią, że to nieprawda, co pamiętam. Że tego nie było. Ale przecież ja wiem, że było. One nawet w sanie nie wierzą, a co dopiero w krasnoludki – poskarżyła się kawka – Prawda, że po zimowych drogach jeździły sanie? – spytała nagle z niepokojem.

- No pewnie! – roześmiał się Szałaputek.

- Tak, tak – zamyśliło się ptaszysko – One nie wierzą już w konie, a co dopiero w krasnoludki. Gdzie są te twoje konie? Pytają… Mówię im, że w stadninach. I one tam ciągną jakieś „sanie i wozy”? Męczą mnie, jednocześnie znacząco mrugając do siebie. To co ja im mam na to odpowiedzieć, tak żeby całkiem nie stracić reputacji? Ech… Każę im wtedy myć dzioby i iść spać.

- „Czy to bajka, czy nie bajka,
Myślcie sobie, jak tam chcecie.
A ja przecież wam powiadam :
Krasnoludki są na świecie.
Naród wielce osobliwy.
Drobny – niby ziarnka w bani :
Jeśli które z was nie wierzy,
Niech zapyta starej niani.”
– wyrecytował krasnal.

- No nie wiem… prędzej teraz chyba można spotkać krasnala niż starą nianię – skrzywiła się kawka. – I w dodatku zaraz zapytają co to jest ta jakaś „bania”? Zaczną się ostentacyjnie dziwić i kłapać znacząco dziobami. Lepiej by było, gdybyś się im pokazał. Dobrze? Co?

- Nie mam teraz na to czasu. – uciął krasnal.

- Teraz i tak ich tu nie ma. Poleciały z gawronami na pola łuskać ziarno. O niczym innym nie myślą jak tylko o jedzeniu, chociaż coraz trudniej im latać – mruknęła z wyrzutem.- Ale wrócą przed zmrokiem – dodała szybko.

- Wtedy zobaczymy – powiedział Szałaputek wstając.

- Tak, tak, wtedy zobaczymy – przytaknął ptak. – Raz na zawsze skończy się ośmieszanie mnie przed ptasim drobiazgiem z nadrzecznych wiklin.

- Jak najłatwiej można się dostać na strych? – przerwał jej skrzat.

- Na strych? A po co na strych? Schowałeś tam coś? – zainteresowała się kawka.

- Powiedzmy, że tak – zgodził się Szałaputek.

- To nie wiem czy coś zostało, bo sroki dawno wszystko przeszukały i przehandlowały to, co znalazły. No ale sprawdzić zawsze można. A dostać się najlepiej przez rozbite okienko przy szczycie dachu – doradził ptak.

- Pod warunkiem, że ma się skrzydła – westchnął skrzat.

- Rzeczywiście, to raczej konieczność.

- A jak się nie ma?

- To się włazi na plecy tego, który ma – uczynnie podpowiedziała kawka.

- Dziękuję – powiedział Szałaputek kiedy już znaleźli się na górze wśród kurzu, pajęczyn i rupieci.

- No to ty sobie tu pobądź – powiedział z niechęcią ptak – a ja polecę rozglądnąć się za jakąś dżdżowniczką.

I odleciał pozostawiając krasnala samego w smudze światła wskazującej wspartą o komin koślawą kolbuszowską szafę, w której niegdyś mieszkał.

- No proszę – powiedział ze zdziwieniem – wszystko się wkoło pozmieniało, a szafa pozostała taka jak dawniej.

- Bo szafa, to – no, no, no... O szafie napisano już niejedną książkę. Są tacy co tylko o szafach myślą, w nie się wpatrują i o nich piszą . – pisnął nieśmiało jakiś głosik. – Otwierasz drzwi takiej szafy, wchodzisz do niej i nagle znajdujesz się w całkiem innej rzeczywistości…Jakieś lampy, na przykład, stoją za nią w śniegu, a pod nimi przechadzają się półnagie fauny…Zresztą – głosik przeszedł w szept - mówiąc między nami: Szafa - to symbol szczęścia, taki że ho, ho, ho! Może nawet - archetyp archetypów… tego tematu…Z szafy, przez szafę, do szafy…

( Tu kwiat zaczął zastanawiająco chichotać, na co krasnal nie raczył zwrócić uwagi. )

- Ja tam nic o tym nie wiem. – powiedział niepewnie Szałaputek. - Mieszkałem w szufladzie i tyle.

- No taaak…Szuflandia…- pisnął głosik.

- Jaka znowu Szuflandia? – zdziwił się krasnal.

- Gdybyś był tak jak ja molem książkowym, to byś to wiedział – zapiszczał głosik.

- Ale nie jestem, nie wiem… i bardzo dobrze. – skwitował dość niegrzecznie skrzat i głosik wsiąknął w sennie poskrzypującą ciszę strychu.

Wtedy Szałaputek odchylił klapkę zamka, wsunął się do szuflady i zawładnęły nim zapachy dzieciństwa. Cynamonu, jabłek, floksów, kopru, żywicy, i czegoś niejasnego, a tak serdecznego, że łzy zakręciły się mu w oczach. Wonie uderzyły w niego gwałtownymi przypomnieniami obrazów nie do końca uchwytnych, a jednak niezwykle wzruszających.

„Ale niczego poza nimi tu nie ma, bo i cóż mogłoby tu być więcej nad powidoki i resztki zapachów? - zamyślił się krasnal. - Wydaje się, że najtrwalsze jest to, co najbardziej ulotne, a podsycane tęsknotą… Pójdę już chyba dalej, bo tęsknić mogę sobie równie dobrze po drodze…” Jednak nie poprzestał na tej rozsądnej myśl, i w chwilę potem wznowił poszukiwania utraconych wzruszeń, aż nagle dostrzegł w kącie szuflady starą zakładkę do babcinych książek.

- Babciu; znalazła się twoja zguba! – zawołał radośnie.

- Stuk, stuk, stuk, puk, puk… - odpowiedziały mu tylko kołatki swoim żarłocznym postukiwaniem w rzeźbionych nogach szafy.

- No tak…- sapnął z nieokreślonym żalem – i wylazł z szuflady.

Dzień chylił się coraz bardziej ku zachodowi, zbierał rozsypane światła, dokładał cieni, zwoływał ptaki z pól.

- Przeszło, minęło, nie wróci – podsumował wszystko kwiat brutalnie przerywając rzewne zamyślenie Szałaputka.

- Akurat twoich uwag mi teraz potrzeba – skrzywił się krasnal boleśnie.

- Nie lubi się prawdy maluszku ?

- Nie lubi się nietaktów.

- Ulotności, baśnie, marzenia, dreptania w kółko… a czas przecieka przez palce…Trzymasz się kurczowo czegoś co dawno przeminęło i stajesz się jak ono przeżytkiem.

- Ty także – mruknął skrzat.

- Ja także – zgodził się kwiat – zważ jednak, że ja nie mam własnej woli i mój los jest wyznaczony przez …; no, przez takich tam…innych. Twój zaś w dużym stopniu zależy od ciebie. Więc co teraz zrobisz?

- Może tu zamieszkam…- niepewnie powiedział Szałaputek. – Zgromadzę jakieś zapasy na zimę…i zamieszkam. Bo tu jest mi dobrze…mimo wszystko – westchnął.

- Wiesz, tak bardzo to ty się znowu nie różnisz od tych moich dawnych królów, czy królików. Nic tylko: „ja”, „ja”, „ja”. Doprawdy – jaja, jak pisanki. Z tym, że ty nie jesteś w tym konsekwentny; motasz i okłamujesz samego siebie – roześmiał się cierpko kwiat.

- Nie chcą przylecieć. – z wyrzutem zakrakała kawka wlatując nagle przez okienko. - Nie chcą i już. Mówię im lećcie ze mną, zobaczcie dziw nad dziwy, a one nie chcą. Ociężałe i syte posiadały w gniazdach, powsadzały dzioby pod skrzydła i zasypiają.. Nic tylko jeść i spać, na okrągło. Taką mają zasadę, mówią. Prostą, ale wygodną, tą pustą wygodą, która chce trwać wiecznie. Po co im coś więcej nad pełne brzuchy? – wzruszyła skrzydłami w zniechęceniu, po czym zgięła się w wytwornym reweransie życząc „dobrrrej nocy” ( chyba bardziej szafie niż Szałaputkowi ) i odleciała.

- Kolejne niewarte zachodu „po co?”, kolejnej idiotki – posępnie stwierdził kwiatek. - No to co teraz robimy? – spytał nagle lukrecjowym głosikiem - Bo jak wiadomo odkąd wynaleziono zegar stale brakuje nam czasu…

- Muszę się zastanowić – niewyraźnie odpowiedział krasnal, przeciskający się właśnie przez wypróchniały otwór u dołu strychowych drzwi i wychodząc na drewniane schody spływające kaskadą stopni na mroczniejący parter .

- No tak, oczywiście. Czyli jak zwykle nie wiesz czego chcesz. Tradycyjna już beznadzieja… I dlaczego mnie to nie dziwi, a już tylko nudzi? – przesadnie ziewnął badyl.

W odpowiedzi Szałaputek wcisnął rękę w kieszeń spodni i nie zważając na dobiegający stamtąd zdławiony bełkot lokatora wyszedł przez okno na zewnątrz domu i nie spiesząc się podreptał przez znajome niegdyś podwórze.
Obszedł wpierw budynek, dotykając z czułością kamieni podmurówki i przystając w miejscach, gdzie aż roiło się od wspomnień. Szczególnie przy schodach, które wiodły w kierunku ogrodu i składziku. „Tu robiłem to, a tu znów tamto” – wspominał. – „Tam rosły boćki podobne z kwiatów do motyli, tu lwie paszcze, a na południowym stoku piwnicznego kopca, gdzie zwykle wygrzewały się jaszczurki, wonny piołun, zaś przy płocie, wtedy całkiem prostym - jesienne jadwisie… A na tym schodku stała miska dla kota, po której do dzisiaj pozostał ślad tłuszczu. Czy to nie dziwne, że właśnie on wcale się nie zmienił, a kota dawno już nie ma? Pod tym bzem zgubiłem scyzoryk z szylkretową oprawą” – zasmucił się, czując znowu żal za dawną stratą.

- Chyba zgłupiałem do reszty! – skarcił się z nagłą irytacją. – Ale… przedmioty, a nawet ich ślady spinają fałdy czasu, a mnie się on całkiem porozjeżdżał…- jęknął.

Potem podszedł do studni, wyschniętej teraz i zasypanej śmieciem…

- Mowy nie ma żebym mógł się z niej napić dawnej smakowitej wody – westchnął, a kwiat nie wiadomo czemu parsknął dość obelżywym śmiechem.
Zawrócił wtedy i ponownie wszedł do domu szparą między deskami bezsensownych zabezpieczeń.

- Jak tu pusto. Jak pusto – szeptał przypominając sobie dawną gwarną zwyczajność – rozmowy, śpiewy, śmiechy i hałasy. Stuknął nawet parę razy obcasem w podłogową deskę od zawsze przeraźliwie skrzypiącą, ale nie przyniosło mu to ulgi, przeciwnie, zwielokrotniło tylko pustkę poszerzoną nagle echem wspomnień. I dopiero kiedy skrzyp ucichł krasnal odważył się rozglądnąć. Wtenczas na jaśniejszej plamie śladu po nodze stojącego tu niegdyś kredensu zobaczył papierek po miodowym cukierku, które kiedyś tak lubił.

„Mój?” – zastanawiał się patrząc przez łzy na rysunek pszczelego plastra z pszczołą pośrodku „Pewnie mój, bo któż by inny wrzucał papierek pod kredens? Lichy ślad po czasie, którego już nie ma. Ale jak to się stało, że nic się po nim nie zachowało prócz papierka po cukierku, a tyle było przecież dużo trwalszych przedmiotów? I czy to, że na tym śladzie czasu jest pszczoła akurat coś oznacza? Czy to tylko przypadek? I po co mi to wiedzieć?
Dlaczego odpowiedzi mnożąc się uciekają przede mną, zamiast się przybliżać? Im bardziej zbliżam się do nich, tym bardziej umykają w mgłę niepewności. Czy nie łatwiej jest poddać się zwykłości?” ( Tu kwiat niemrawo przyklasnął: – Bravissimo. Może coś z ciebie jeszcze będzie. ) - Nie wiem – westchnął.

Potem siedział na schodach domu pod rozgwieżdżonym kloszem wczesnojesiennej nocy drżącej od owadzich przygrywek i czuł pustkę pomieszaną z nieokreśloną tęsknotą, przez które przebijał się żal pytania o smaku piołunu : „ Dlaczego właśnie mnie to wszystko dopadło”?
A dom objąwszy go swym rozłożystym cieniem trwał nad nim obojętnie na pozór.

ODPOWIEDZ

Wróć do „CIĄG DALSZY NASTĄPI”