• Nasze rekomendacje
  •  
    UWAGA!
    JEŻELI JESTEŚ ZAREJESTROWANYM UŻYTKOWNIKIEM I MASZ PROBLEM Z LOGOWANIEM, NAPISZ NAM O TYM W MAILU.
    admin@osme-pietro.pl
    PODAJĄC W TYTULE "PROBLEM Z LOGOWANIEM"
     
  • Słup ogłoszeniowy
  •  
    Demokracja jest wtedy, gdy dwa wilki i owca głosują, co zjeść na obiad.
    Wolność jest wtedy, gdy uzbrojona po zęby owca może bronić się przed demokratycznie podjętą decyzją.

    Benjamin Franklin

    UWAGA!
    KONKURS NA TEKST DISCO POLO ROZSTRZYGNIĘTY!

    Jeżeli tylko będziecie zainteresowani, idea konkursów powróci na stałe.
    A oto wyniki



    JAK SIĘ PORUSZAĆ POMIĘDZY FORAMI? O tym dowiesz się stąd.
     

B A Ś Ń P O D R Ó Ż N A czyli tam i z powrotem / 14 /

Tu piszemy powieści w odcinkach
ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Ryszard Sziler
Posty: 409
Rejestracja: 04 cze 2013, 09:00
Lokalizacja: Kolbuszowa
Płeć:
Kontakt:

B A Ś Ń P O D R Ó Ż N A czyli tam i z powrotem / 14 /

#1 Post autor: Ryszard Sziler » 01 cze 2019, 05:43

*



Rozdział trzynasty
o tym, że to i tamto nie zawsze daje tamto i to, czyli że czasem trzeba zawrócić, żeby pojąć dokąd się dąży.



Nazajutrz, gdy krasnal zbudził się bardziej z niespokojnej drzemki niż z krzepiącego snu, małe obłoczki pasły się już na wielkiej łące nieba w kolorze piórka ze skrzydła sójki, a wokół melancholijnie i równomiernie jak zegar tykały pasikoniki.

- Dobrze, że wrrrreszcie jesteś! Czekaliśmy wszyscy na ciebie. Tyle tu trzeba ponaprrrrawiać. – zakrakała nad nim jakaś nieznajoma wrona, bez żadnych wstępnych grzeczności.

- Ponaprawiać? – powtórzył krasnal nieprzytomnie.

- Właśnie – przytaknął ptasi intruz. – Mówili, że zapomnieliście o nas, ale ja wierzyłam, że wrrrrócicie. No i miałam rrrację! – dodała z triumfem.

- Nie całkiem – chrząknął skrzat – Bo ja tylko na chwilę i tylko w swojej sprawie.

- W swojej sprrrrawie… – powtórzyła wrona ze zdumieniem.

- No w swojej – przytaknął skrzat.

-Niepodobieństwo! NIEPODOBIEŃSTWO! – zawołał ptak i aż podskoczył .

- A co w tym aż tak niezwykłego?

- To, że bożęta nie mają swoich sprrrraw, tylko wspólne. WSPÓLNE! Zawsze tak było.

- A ja mam swoje. I chcę mieć TYLKO SWOJE. – zawołał butnie Szałaputek.

- KONIEC ŚWIATA! – wrzasnęła wrona.

- A co nie mogę?!

W odpowiedzi wrona porwała go za kubrak i wyniosła na kalenicę dachu. Posadziła tam, po czym otarła dziób o komin i skrzeknęła :

- Popatrz no sobie w dół przenicowany skrzacie! Widzisz tam kolejkę? Co? Oni wszyscy przyszli do ciebie. Rozumiesz to?

W dole, od bzów na zapłociu aż po schody ciągnął się milczący wąż potrzebujących. Nawet jeże, jaszczurki, ślimaki, dżdżownice i inna ogrodowa drobnica, w tym trzmiele, którym ktoś zniszczył gniazda na pastwisku za bramą. Jedni szli o kulach, inni mieli łapki na temblakach, jeszcze inni dźwigali dzieci, albo jakieś połamane przedmioty, ale nie było dobrze widać jakie, bo nocny mrok nie do końca jeszcze ulotnił się spod krzaków.

- Skąd oni tu? Po co? – zakrztusił się pytaniami Szałaputek.

- Sroka Skrzeczka rozgłosiła, że jesteś, więc przyszli. Przypatrz się im uważnie, to może zrozumiesz po co, a ja wrócę, gdy coś postanowisz – powiedziała wrona i odleciała pomimo protestów skrzata kurczowo trzymającego się komina i swojej wyimaginowanej niezależności.

- Ale ja nie chcę! Nie chcę! – wołał za nią.

- A kto mówi, że chcesz? – odkrzyknęła.

„No to cię ptaszek załatwił” – zaśmiał się kwiat. ( „Że też ja nie mam takich możliwości, a liczę jedynie na dobrowolność” – mruknął do siebie ) – „Ale spoko, znajdziemy jakieś wyjście z sytuacji. No bo co cię to wszystko obchodzi, prawda? Nie twoja sprawa przecież!”

Ale krasnal nie był już tego tak całkiem pewny, bo właśnie wtedy błyskawica myśli uderzyła w gmach jego melancholii : „ A może właśnie moja!? Może wcale nie jestem, jak mi się wydaje, aż tak bardzo inny niż wszystkie skrzaty, czy też bożęta, jak w dawnym języku nazywa nas sroka..?”
Było to tak oczywiste i proste stwierdzenie, że Szałaputek poczuł się tak, jakby wymierzono mu siarczysty policzek. Puścił więc komin i osłonił rękami głowę przed kolejnym ciosem. Jednak kolejnego uderzenia nie otrzymał, za to przed oczy nasunęły mu się dobrotliwie uśmiechnięte obrazy rodziny i prawie zatęsknił za tym co odrzucił.

- Bądź co bądź to jakaś nowość – ziewnął kwiat.

- A gdyby tak zawrócić ? – powiedział skrzacik do siebie mozolnie złażąc z dachu.

- Owa! Zawrócić?! – zdziwił się kwiat.

- Właśnie. Każdy do siebie. Ty do wiatraka w kurz własnej brudnej historii, a ja do domu, w kierat normalność – mruknął z rezygnacją, ale i wyczuwalną ulgą.

- „Przyszedł. Zobaczył. Zawrócił”…Rozumiem. Taaa…Swoją drogą w wiatraku to ja przynajmniej miałem sucho, a w twojej ciągle wilgotnej dłoni tylko kataru się nabawiłem – kichnął kwiatek – co nie znaczy, że masz rację. Trzeba iść naprzód, a nie kręcić się w kółko. Tylko postęp, więc nowość, ma sens, bo rozwijają, a nie odgrzebywanie staroci, która cofa! Powroty nie są postępem, to oczywiste! Zastanów się i – dodał chytrze – połóż mnie na swoim sercu. Zobaczysz jak wszystko się zmieni. Ja stracę katar, a ty dostrzeżesz nowe horyzonty i proste sposoby ich osiągania. Połóż mnie na sercu! Na sercu słyszysz?

- I bez tego mam dosyć kłopotów – sapnął krasnal.

- Kto tu co i z kim ma, to nie powiem – prychnął kwiat i zamilkł, a krasnal wchodząc właśnie do dawnej kuchni dostrzegł przy podłogowej listwie niewielkiego, acz wielkookiego świerszcza przyglądającego mu się z wyrzutem.

- Wróciliście wreszcie? – spytał świerszcz dość retorycznie po dłuższym wpatrywaniu się w Szałaputka.

- Nie, raczej nie. – z pewnym smutkiem odpowiedział krasnal.

- Jak to nie? Przecież już tu jesteś.

- Tak, ale tylko przechodnio.

- Takie : „Przychodzę, przechodzę, odchodzę”? Jaja sobie robicie, a ja marznę. Marznę rozumiesz?! -Weź dotknij no pieca. No dotknij mówię. Dotykaj!

I Szałaputek dotknął, rozrzewniając się przy tym znanymi na pamięć wypukłościami kafli.

- Zimny co? A no zimny; a ja za tym zimnem przezimowuję zimy. Zabawne nie? Zimy za zimnym piecem. Serca nie macie! A tyle się mówi, nawet śpiewa, o dobroci krasnoludków. Ściema i tyle.

- Czemu na mnie akurat krzyczysz ? Co ja niby mogę…? – pytał krasnal dość retorycznie rozsierdzonego stworka.

- A na kogo mam? Widzisz tu jeszcze kogoś ? No nie widzisz, prawda? Właśnie. Tylko ty jesteś. W dodatku mieszkałeś tutaj. Dobrze pamiętam twoje wrzaski i tupoty. Raz nawet wpuściłeś mi jakiś obrzydliwy dym do norki. Zaprzeczysz?

- To było przeciw myszom… z fajki dziadunia…- mruknął zawstydzony krasnal.

- To się tak tylko mówi. Zresztą czy mysz, czy świerszcz, to nie wszystko jedno? Żeby w żywe stworzenie dymem…Niewyobrażalne draństwo! – A tak w ogóle gdzież to zgubiła się reszta twojej nieodpowiedzialnej rodziny, bo jakoś jej tu nie widzę?

- Sam jestem tylko.

- Taka krasnoludzka Zosia Samosia, co? Może przeszpiegi? Spoko, nie moja broszka. Grunt, że jesteś, bo może wróci normalność. Ale pamiętaj żeby tym razem już bez dymu, dobrze?

- Ale…

- To było draństwo! - uciął świerszcz – Ale było, minęło…Nie jestem pamiętliwy. Ważniejsze kiedy napalisz w piecu. Kiedy, co? Bo noce coraz chłodniejsze… Pod drewutnią leży jeszcze sporo trzasek i trafiają się nawet polana. Więc nie ma co marudzić, tylko trzeba się brać za gospodarskie obowiązki. Swoją drogą nie tylko ja tu jestem rezydentem, są jeszcze inni lokatorzy i sublokatorzy – dodał. – To co, będzie ciepło, że się konkretnie zapytam?

- Raczej nie będzie – wykrztusił krasnal.

- „Raczej przechodnio”, „raczej nie będzie”– przedrzeźniał świerszcz – Ech ty… - przechodniu jeden!– prychnął pogardliwie.

- Ładne. – odezwał się sennie kwiat. – Ładne – powtórzył.

- Jesteś brzuchomówcą ? – zainteresował się świerszcz.

- Już mnie o to pytano…Nie jestem – zaprzeczył zmęczony tym wszystkim krasnal – mam tylko – sublokatora, powiedzmy.

- O proszę! I masz go w kieszeni? A oswojony chociaż ? – z zaciekawieniem indagował świerszcz.

- No, no, ty gadający karaluchu, tylko bez takich uwag, jasne? – błysnął złym okiem kwiat, gdy go krasnal podsunął pod nos świerszczowi.

- Uuu… Coś jakby gadająca podręczna nocna lampka - skrzywił się owad. – Może to i zabawne, ale nie gustuję w takich gadżetach.

- Oż to lichota jedna! – naindyczył się kwiat - Weź no pozbieraj się siroto. Skrzypki pod pachę i chodu spod tego piecyka. – rozwinął myśl w kapralskim stylu - Co ciebie trzyma przy tej zimnicy? Sentymenty, czy zwykła abnegacja?

- A gdzie mam iść roślinna imitacjo latarki, kiedy jesień za pasem?

- Tam gdzie ciepło skrzypiąca malizno. Byle dalej od tej tu pustki.

- Czyli gdzie przemądrzały fajerwerku bezczelności? Co?

- Ty Szałaput, a weźże go i zaproś do siebie. Coś taki niekumaty? – podsunął kwiatek.

- Ja tak właśnie myślałem…Tylko nie byłem pewny, czy…Bo on taki jakby mocno samodzielny raczej…Więc nie śmiałem; zresztą nie podjąłem jeszcze decyzji co do dalszego ciągu… – dosyć nieskładnie tłumaczył się krasnal. – Nie wiem nawet kto on taki, bo się nie przedstawił – dodał z przyganą.

- Świerszcz Hipolit – ukłonił się świerszcz. – Nie pamiętasz mnie? No tak, dlaczego ty miałbyś pamiętać jakiegoś tam świerszcza zza pieca? - dodał ze smutkiem - Zbyt wiele miałeś wtedy spraw wokół siebie, żeby dostrzec takie coś jak ja. Ale dym wpuszczałeś…

- No co ty z tym dymem!? …Przepraszam zresztą.

- Ok. Przyjmuję.

- I wszystko jasne; to teraz się pakuj i chodu! – podsumował kwiat.

- Ja tam wiele nie mam, więc raz dwa…ale czy on tego chce? – zatroskał się świerszcz.

- Ależ oczywiście – przytaknął skwapliwie krasnal. („I to właściwie przesądza sprawę powrotu” – dodał w myślach z wyraźną ulgą, ciesząc się z tego, że nie musiał cierpieć przy podejmowaniu decyzji; lecz kwiat popsuł mu natychmiast to odprężenie wyraźnie, choć bezgłośnie trzęsąc się ze śmiechu. )

- Tempo, tempo robaku!… - ponaglała roślina.

- Tak, zaraz, już. – zaświergotał świerszcz radośnie i zniknął w szparze.

Ej, ciepełko
Ciepełkoooo!
Znów ciepło…
Będzie ciepło.
Ciepełko będzie!
Hu hu ha!
CIEPEŁKO (!)
I Karmidełko,
Zapewne.
I Poidełko…
niewątpliwie.

Ej, ciepełko,
Ciepełkoooo!
Moje ty milutkie…
Jakże ja ciebie lubię!

- radośnie podśpiewywało i szurało w norce, aż w końcu wyszedł z niej świerszcz otulony przywiędłym liściem szczawiu, ze skrzypkami w ręce oraz z mizernym workiem z kokonu gąsienicy na ramieniu i oznajmił donośnie: - Jestem gotowy. Idziemy!

- OOOO…! – Zaszemrało niespokojnie, zaszumiało, jęknęło, załkało wielogłosowo na podwórzu.
Co słysząc krasnal wstał z kucek i mocno się zafrasował, a potem uśmiechnął niepewnie, usprawiedliwiająco.

- Aha! Się zaczyna…– mruknął kwiat.

- Co ci znowu nie tak sparciała zielenino? – spytał Hipolit.

- Otóż nadwrażliwy robalu mamy przed sobą jedną z wielu rozterek bożątka, które z zasady nikogo nie zachwycają, mówiąc prościej: o bliskim relaksie możesz zapomnieć. – mętnie wyjaśniła paproć.

- A tam…Przecież nasze dobro również jest ważne. - kaszlnął świerszcz niepewnie, pojmując intuicyjnie w czym rzecz.

- No nie wiem, czy to wystarczy – z powątpiewaniem zauważył kwiat i zaległa długa męcząca wszystkich cisza.

- Mówią, że kiedy zapada taka cisza, to wtedy wśród zebranych przelatuje anioł… – ćwierknął świerszcz w rozdrażnieniu.

- Zostaję!– Nie mogę inaczej. - zdecydował krasnal z dostrzegalnym odprężeniem.

- No rzeczywiście aniołek: nadleciał, zrobił co chciał i odleciał…a ty się męcz dalej. Okazuje się, że nasz wędrowniczek, to badacz mitycznych głębin i doktor Dolittle z Janosikiem w jednym, czyli jak nie kijem go, to pałką. Więc jeśli przypuszczałeś karakonie, że z nim sprawa będzie prosta, to nie znasz jego możliwości komplikowania wszystkiego. Mamy tu bowiem do czynienia z polską specjalnością, siurpryzą wykiełkowaną z przekory. – ironizował kwiat.

- Nie z przekory, a z krasnoludzkiego altruizmu – sprostował Szałaputek - Jak nie ja, to kto im pomoże? Jak nie teraz, to kiedy? Widzisz tu liściu z chytrym oczkiem kogoś innego, kto mógłby i chciałby to zrobić?

- Jasne…„za dobro wasze, nie nasze”…- prychnęła roślina znacząco przeinaczając tekst hasła.

- Czyli, że co? – niechętnie upewniał się świerszcz.

- Czyli, że nico! Nigdzie się stąd nie ruszymy dopóki on nie pomoże tej hołocie czekającej na zewnątrz. A jest tam cała rzesza poszkodowanych, jak po ataku pod Ypres. Robota dla całego pułku filantropów, a nie dla jednej chudziny. Zresztą całkowicie bez sensu, bo hołota zaraz znowu się pokaleczy…Ale on już tak ma, że musi pomagać i to bez przemyślenia konsekwencji. Nagła krasnoludzka erupcja altruizmu. Nic, nic, nic i – ŁUPS! Tak już mają te mizeroty. Ten szedł sobie, szedł ku wyimaginowanej wolności, w czeremchowym obłoku Wielkiego Pytania, aż się zderzył ze swoim genotypem…Czyli możesz się rozpakować i zacząć te swoje pitu-pitu pitpitać, a jak będziesz szparko ruszał smykiem na sposób piłowania drewna, to będzie ci niewątpliwie cieplej.

- Że co proszę?

- No, że - graj piękny Cyganie! Odmaszerować do nory i czekać pitoląc.

- Oho! Nie masz, jak słyszę, poważania dla sztuki zwiędłolistny profanie…

- Co ja mam, a czego nie mam to moja sprawa. Dawaj czadu sztukmistrzu, a nie mędrkuj. – odpyszcznął mu kwiat.

- On ma szacunek tylko dla pieniędzy. – wtrącił krasnal.

- Bo to realna wartość, a nie jakieś tam liche baśnie – zaszeleściła zgryźliwie paprotka.

- Czyli, że dalej będzie zziiiimmmnooo, tak?- zasmucił się Hipolit w nagłym zrozumieniu swej doli.

- Przepraszam – zakłopotał się skrzat – ale to nie potrwa długo, zresztą postaram się napalić w piecu – zapewnił.

- Akurrrat napalić! – zakrakało coś w kominie – Tylko spróbuj.

- Siła wyższa, jak słychać – skrzat rozłożył ręce.

- No jakżeby nie – pociągnął nosem Hipolit – Jak nie zimnica, to filantropia, czy inna empatia, czyli biednemu zawsze wiatr w oczy.

A potem, nie pytając o zgodę, wlazł do mankietu skrzaciej kurtki i zaczął przygrywać swoim myślom długo i rzewliwie, co w niczym nie przeszkadzało jej właścicielowi, ale paproć przyprawiało o rwanie w płatkach i łzawienia oka.

- Będzie tik nerwowy jak nic – narzekała gdy świerszcz zapamiętale głuszył muzykowaniem swoje smutki.


*


Dni potoczyły się teraz szybko, jak szklane kulki w zapomnianej już grze. Migotliwe i jesiennie barwne, ale takie same w swojej istocie. Najogólniej rzecz ujmując - pracowite. Tą pracowitością, która wielu niesie pożytek i radość.

- Dobrze jest, a będzie jeszcze lepiej – podsumowała je któregoś dnia wrona, gdy przed drzwiami ilość oczekujących porady wyraźnie zmalała. – Pewnie niedługo będę ci życzyła dobrrej drrrogi, co wcale nie znaczy, że chcę się z tobą rozstać. Wiesz, nawet żaby cię polubiły? Co prawda nie chwalą cię jeszcze, ale nie dają już nurra w bajorro kiedy się o tobie mówi, a to przecież coś znaczy.

- To co, idziemy nareszcie, czy poczekamy na sannę i inne lodowate widoczki? Pewnie, że ładnie będzie, kiedy dzieci na butach zaczną jeździć po lodzie z zapalonymi latarniami…Szkoda tylko, że mnie już nie będzie, wśród patrzących na to, ale po co tam komuś jakiś odymiony świerszcz, prawda? - marudził od czasu do czasu Hipolit.

- Oho przybył mi nowy dręczyciel – mruknął krasnal.

- I to z niewątpliwym polotem – przytaknął kwiatek radośnie.

- No dobrze… Idziemy! – zadecydował wreszcie któregoś dnia Szałaputek wytrzepując ze skarpety przemarzniętą stonogę, która próbowała tam urządzić sobie zimowisko.
- Wracamy w normalność – poprawił się, co świerszcz skwitował przeciągłym:

– Nnnoo!

A kwiat niezbyt budującą uwagą :

- Sensu w tym oczywiście nie ma, ale też i trudno było spodziewać się czego innego.

- Do widzenia – zakrakała wrona na odchodnym.

- Do widzenia – pomachał jej ręką Szałaputek i tak zaczęła się jego pełna przemiana w zwykłego krasnoludka, co jakoś wcale nie cieszyło paproci.

ODPOWIEDZ

Wróć do „CIĄG DALSZY NASTĄPI”