• Nasze rekomendacje
  •  
    UWAGA!
    JEŻELI JESTEŚ ZAREJESTROWANYM UŻYTKOWNIKIEM I MASZ PROBLEM Z LOGOWANIEM, NAPISZ NAM O TYM W MAILU.
    admin@osme-pietro.pl
    PODAJĄC W TYTULE "PROBLEM Z LOGOWANIEM"
     
  • Słup ogłoszeniowy
  •  
    Demokracja jest wtedy, gdy dwa wilki i owca głosują, co zjeść na obiad.
    Wolność jest wtedy, gdy uzbrojona po zęby owca może bronić się przed demokratycznie podjętą decyzją.

    Benjamin Franklin

    UWAGA!
    KONKURS NA TEKST DISCO POLO ROZSTRZYGNIĘTY!

    Jeżeli tylko będziecie zainteresowani, idea konkursów powróci na stałe.
    A oto wyniki



    JAK SIĘ PORUSZAĆ POMIĘDZY FORAMI? O tym dowiesz się stąd.
     

Baśń o puszczyku

Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1658
Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
Płeć:

Baśń o puszczyku

#11 Post autor: Alicja Jonasz » 15 sie 2022, 11:37

fr.5
Nie szczędzono mu przekleństw i wyzwisk, zaś bajdy o tym, jakoby z diabłem wszedł w układy niczym jad zatruwały ludzkie dusze, siejąc w nich niepokój i nienawiść zarazem.
- Tymi ochłapami chcesz nas wyżywić? - kwękała macocha, gdy miast mięsa przynosił z kniei garść jagód żurawiny i korzeń pasternaku. - Precz z chałupy, darmozjadzie!
- Wracaj, skąd żeś przyszedł! - pomstował ojciec, który pozostając pod wpływem baby jędzy, nie żałował chłopakowi rózg ani słów gorzkich niby piołun. - Wieczna nędza z tobą i sromota, czarci pomiocie!
Wracał więc, skąd przyszedł, między prastare dęby, buki, jodły i świerki sięgające rozłożystymi koronami nieba, między baldachimy rosochatych wierzb i białokorych brzóz, gromadę srebrzystych jesionów i osik o liściach drżących przy najdelikatniejszym powiewie wiatru. Znał już tam każdy zakątek, każdą lisią jamę ukrytą na brzegach wąwozu, każdą ptasią dziuplę wykutą w pniu drzewa, skrytkę szaraka, sarny czy dzika, tajemną ścieżkę biegnącą meandrami wśród bagien, którą zwierz bezpiecznie pomyka do wodopoju.
Miłował ten świat ponad wszystko swym prostaczym sercem przepełnionym ufnością, najszczerszą troską i jakowąś niepojętą odwagą. Nie było nieszczęścia, nad którym by się nie pochylił, ani trudności, której nie starałby się przezwyciężyć. Kochały go też leśne stworzenia, a drzewa, które z uwagą śledziły jego poczynania, pokładały w nim nadzieję.
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

szczepantrzeszcz
Posty: 554
Rejestracja: 28 lis 2016, 22:03

Baśń o puszczyku

#12 Post autor: szczepantrzeszcz » 23 sie 2022, 22:03

Dobrze się czyta. Fajnie by było przeczytać całość.

Mam u dzieci na działce zakątek, do którego chodzę odetchnąć kiedy wnuczę nazbyt głośne się staje. Trochę młodych iglaków i stare drzewo orzechowe. Do tej pory brałem sobie orzech i w spokoju zjadałem. Teraz pomyślę, że mój zakątek orzechem mnie obdarzył. Zobaczymy, może taki orzech będzie smaczniejszy?

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1658
Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
Płeć:

Baśń o puszczyku

#13 Post autor: Alicja Jonasz » 28 gru 2022, 14:02

fr.6
Nadszedł czas próby. Ten, komu nigdy nie było dane stanąć naprzeciw niej, nie pojmie, jak ogromne brzemię mocen jest udźwignąć człowiek, nim wśród rozlicznych ścieżek, krętych niby rzeczne koryto, odnajdzie tę właściwą, jemu przeznaczoną. Wiedz, iż dla ludzkiej duszy nie ma większej próby od tej, gdy wybrać musi między życiem własnym a cudzym.
Antoś nie wiedział, jak wielkiej wagi zadanie do wypełnienia przeznaczył mu los, do jak trudnej próby od maleńkości przygotowywał jego prostacze serce ten najbieglejszy w swej sztuce snycerz, z jaką lubością rzezał je cierpliwym dłutem w sobie jeno znany kształt, dopieszczał z mistrzowskim zamysłem. Nie ucieczesz, chuderlaku, przed przeznaczeniem. Nie zgaśnie nadzieja w tych, którzy napełnieni jej odżywczym tchnieniem, od wieków oczekują ziszczenia się przepowiedni, zapisanej w prastarych runach.
Zima tego roku nastała sroga. Nie było w puszczy stworzenia, które by nie szukało w ten nielitościwy czas schronienia przed lodowatymi podmuchami północnego wiatru, a to w opuszczonych lisich jamach, wiewiórczych dziuplach, gniazdach ptasich, a to w skalnych szczelinach wydrążonych przez wytrwałe strużki wody, w wystających z ziemi korzeniach pokrytych czapą mchu przyprószonego siwizną mrozu czy w załamkach olbrzymich skał, porozrzucanych tu i ówdzie po kniei niby zszarzałe kości jakowegoś olbrzymiego zwierza. Wkrótce mróz skuł mokradła tak grubą warstwą lodu, iż niewprawnemu oku mogły się wydać bezpiecznym traktem, po którym śmiało przeprawić się może nie tylko człowiek, ale i koński zaprzęg. Tam, gdzie dotąd niepodobna było się dostać, teraz skrzyła się szeroka tafla zmarzniętego bagniska upstrzona z rzadka kępami trzciny, suchych traw czy skarłowaciałej brzeziny. Bagno jednak żyło. Nawet skute lodem oddychało niby ogromny cuchnący potwór gotowy pochłonąć każdego, kto nieopatrznie wtargnie na lód. W miejscach, gdzie bagienne trawy przebiły się na powierzchnię, tworząc niewielkie kępy, bajoro nie zamarzało ani na ćwierć cala. To właśnie owe pozorne wysepki zwodziły głupców w bezdenną czeluść bajora, która raz pochwyciwszy zdobycz w lodowate macki, nie zamierzała wypuścić jej już nigdy. A głupców nie brakowało! Leźli na bagna jeden za drugim, jak wygłodniałe liszki w śmiertelny potrzask. Dachy na mizernych lepiankach, całe w dziurach niby przepróchniały durszlak, same się przecież nie zaopatrzą na zimowe chłody. Trzeba narząć trzciny, której na moczarach jak tej nędzy w pustych gliniakach, całe gromady. Spiżarnie same się nie napełnią bobrzym mięsem i sadłem, najprzedniejszym na wszelakie choróbska. Trzeba sposobem ospałego zwierza pochwycić, potem tłuszczu w garnki wytopić, futra wyprawić, a i wnyki na co pomniejszą zwierzynę i ptactwo wyrychtować. Samym siedzeniem w chałupie brzucha się nie napełni. Kto wie, może tego roku szczęście się uśmiechnie? Może jeszcze tej zimy kostucha ze żniwem się wstrzyma?
Antoś wiedział, że samotna wyprawa na bagna to nie przelewki. Kto bowiem wdepnie w owe przyprószone śniegiem dziury w lodzie, w owe pułapki ukryte chytrze pośród pióropuszy trzcin i traw, dna nie znajdując pod stopami, sam się z zapadliny nie wyrwie. Śliska maź pochłonie go na wieki. I choć chłopaczyna ni razu nie zaznał krzty dobroci z rąk pobratymców, chciał ich uchronić przed zgubą.
- Nie ma co na mokradła leźć! Każda na pozór twarda piędź ziemi to podstępne bajoro, a w nim utopce, mamuny i inne szkarady z piekła rodem - przestrzegał tego i owego. - Ostańcie w chałupach!
Nie słuchali go. Gdy głód skręca kiszki, nie straszny człowiekowi lodowaty uścisk bagiennych diabłów. Pójdzie wszędzie, poświęci wszystko, byleby było w puste garnki co włożyć. Wielu na bagna ruszyło i słuch po nim zaginął! Ci zaś, którzy do wioski wrócili, z dnia na dzień poczęli mrzeć jeden po drugim.
Wkrótce zaraza rozniosła się wszędy, po całej ziemi kaliskiej. Wdarła się do chałup, pustosząc je jak złodziej pustoszy spichlerz z ziarna. Nie pomagało okadzanie siedliska dymem ze świeżych gałązek brzozy, dębu, jałowca czy ruty, smarowanie klepiska octem ani ustawianie w izbach drewnianych beczek z wrzątkiem. Na nic też się zdały wszelkie zaklęcia odczyniające choroby czy rytuał upuszczania krwi. Ludzie padali niby muchy, a ich truchła leżały na mrozie, gdyż nie było komu i jak ich grzebać w przemarzłej ziemi. Ci zaś, których kostucha cudem oszczędziła, miast dziękować za ratunek i zjednoczyć się w nędzy, poczęli warczeć na siebie niby wściekłe psy. Jeden Antoś nie stracił hartu ducha.
- Zaraza przyszła z bagien, zatem tam pomocy trzeba szukać! Pójdę do wiedźmy, która na błotach żyje! Niechaj biedzie zaradzi! - zawołał dziarsko, choć nie miał ani krzty siły.
Biedaczyna z głodu ledwo powłóczył nogami. Nie zwykł jednak rzucać słów na wiatr. Bladym świtem, nim ozwały się dzwony na kaliskiej wieży, wsunąwszy na grzbiet zgrzebną koszulinę, pod którą dla ogrzania wetknął wiechcie słomy, ruszył na mokradła sobie tylko znanymi ścieżkami. Ziąb był przeokropny, ale Antoś, od maleńkości nawykły do wszelakich niedostatków, nie tracił animuszu. Przeciwnie, pomykał po zmarzniętym bajorze zwinnie i lekko niby kuropatwa.
Nie łacno odnaleźć wiedźmę w bagiennym lesie pośród zarośli olszy czarnej, królowej nadprośniańskich mokradeł, skarłowaciałej brzozy i sosny, wierzby szarej o gałęziach powykręcanych niby starcze ramiona, powalonych wiatrem drzew sterczących ponad grzęzawisko na kształt jakowychś nieziemskich stworów, zwichrzonych traw i szuwarów pobielonych szronem. Prawdziwy to labirynt, plątanina pełna zwodniczych pułapek, budząca przestrach w sercu nawet najdzielniejszego wędrowca. Wiedźma, bardziej podobna do zmurszałego pnia niż do człowieka, upodobała sobie za towarzyszy mieszkańców bagna i żyła pospołu z nimi, stroniąc od ludzkich siedlisk.
Antoś widział ją często, jak pochylona ku ziemi niczym sędziwa wierzba nad stawem dźwiga grube snopy jęczmienia, pszenicy i żyta, naręcza aromatycznych ziół, bulw o kształtach tak dziwacznych, że nie sposób rozpoznać gatunku, tudzież wiklinowy kosz pełen dojrzałych owoców, grzybów i nasion wszelakich. Gdyby nie przemykające obok zwierzęta, gdyby nie wesołe szczebiotanie ptaków, gdyby nie drzewa rozstępujące się przed staruchą, wypatrzeć ją w leśnym gąszczu byłoby rzeczą niepodobną.
Wydawało się wręcz niemożliwe, by zimową porą udało się komuś spotkać wiedźmę. Chodziły słuchy, że starucha na ten czas zasypia w legowisku niczym borsuk albo suseł, a ten, kto ją z owego letargu nieopatrznie zbudzi, przed karą nie umknie. Jednakże chłopaczyna, który znał mokradła nie gorzej od bobrów czy łosi, a los ludzi udręczonych chorobą był mu bliższy niż ich bzdurne bajania, wkrótce dotarł do siedliska jędzy zmyślnie ukrytego w gęstwinie.
Starucha co prawda nie spała, aczkolwiek pogrążona w jakowymś dziwacznym odrętwieniu, zdawała się nie dostrzegać przybysza, który rychło w czas uświadomił sobie, co może go spotkać z rąk istoty tak potężnej. Wiedział z opowieści drzew, których mowę poznał włócząc się po puszczy, że wiedźma posiada niewyobrażalną moc i nie zawaha się jej użyć. Skulił się więc w sobie i począł drżeć na całym ciele niczym osika, ani chybi z zimna, ale i ze strachu jednocześnie.
- Wiem, chuderlaku, po coś na bagna przylazł... - ozwała się z nagła jędza głosem tak chrapliwym, jakby wydobywał się z ptasiego dzioba, a nie z ludzkiej gardzieli. - Głupcze, ludzi chcesz ratować, choć oni za nic cię mają? Głupcze!
Na dźwięk tych słów trwoga ścisnęła mu serce niby obcęgami i pewnie lada chwila czmychnąłby gdzie pieprz rośnie, gdyby nie obawa przed pomstą staruchy. Ona zaś, wbiwszy w niego przenikliwy wzrok, ciągnęła dalej, lecz już bez gniewu:
- Pomogę ci, chuderlaku, boś dobry i uczciwy, choć głupi! Spójrz, oto ptasie pióro! Małe i szare, lecz niech cię nie zwiedzie jego wygląd, bowiem potęga, która w nim drzemie, przewyższa wszystko! Uczyni cię wielkim panem, mądrym i bogatym, lecz jest jeden warunek...
Antoś zdumiał się wielce na te słowa, lecz nie śmiał czarownicy przerywać. On możnym panem? On bogaczem? Jakimże sposobem mogłoby się to zdarzyć? Wszak nie miał grosza przy duszy, a jedynym jego majątkiem była owa zgrzebna koszulina ogacona wiechciem słomy, takież same portki i liche olchowe saboty, które ciepła dają tyle co kot napłakał. Stał więc naprzeciw wiedźmy niczym strach na wróble - z rozczochraną czupryną, z której sterczały lodowe sople jak igły na jeżu, z wybałuszonymi oczyskami, z rozwartą na oścież gębą.
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1658
Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
Płeć:

Baśń o puszczyku

#14 Post autor: Alicja Jonasz » 15 sty 2023, 09:19

fr. 7
Stał jeno i słuchał, a baba cięgiem prawiła swoje:
- Weź piórko i do swoich wracaj! A ono ci podpowie, czyś mocen uleczyć chorego. Jeśli pióro wypuszczone z ręki pod powałę wzleci, naparz brzozowych liści albo kory i podawaj choremu, póki na nogi nie stanie. Jeśli jednak piórko pocznie ku klepisku spadać, odstąp... Ów człek jest już w kostuchy mocy!
Po tych słowach starucha rzuciła garść ziół do paleniska i nim chłopak zdążył rozeznać się w czymkolwiek, z dogasającego ogniska wystrzelił ku powale słup dymu.
- Cuda jakoweś... Dziwy... - wyksztusił z siebie urywanym szeptem Antoś, widząc, jak dym niby żywa istota z wolna zmienia kształt i barwę, by w końcu przybrać postać ptaszyska.
- Nie dziw się niczemu, chuderlaku... To puszczyk, duch tych lasów! A to jego pióro... - zaskrzeczała starucha. - Weź je i nie sprzeciwiaj się jego woli. Co piórko postanowi, stać się musi, inaczej biada ci...
- Co piórko postanowi, stać się musi, inaczej biada mi... - powtórzył za wiedźmą chłopak, chwyciwszy w garść niezwykły podarek.
Gdy tylko pióro skryło się w kołysce jego dłoni, zdało mu się, że słyszy jeszcze głos starej, lecz coraz cichszy, coraz dalszy, tak, iż nie mógł żadną miarą rozeznać znaczenia słów. Powieki poczęły mu ciążyć, a nogi tak zesłabły, jakby ktoś z nagła rzucił na jego barki ogromny głaz. Wszystko znikło w nieprzeniknionych ciemnościach.
- Wiedźmo... - zdążył z siebie jeszcze wykrztusić, a potem zapadł w sen.
Śniło mu się, że przemieniwszy się w puszczyka, ducha nadprośniańskich lasów, wzniósł się ponad bagnisko i poszybował do swoich. Jakoż tak się stało, bo gdy znów otworzył oczy, miast chałupy błotnej wiedźmy, ujrzał swoją lepiankę, a w niej ojca i macochę złożonych chorobą. Zrazu pomyślał, że wszystko, co przeżył, było jeno sennym majakiem, lecz piórko, które dzierżył w garści, przeczyło temu.
- Ono mi podpowie, czy mocen jestem uleczyć chorego... - wyszeptał przejęty i, nie zwlekając ani chwili, postanowił wypróbować moc drzemiącą w owym dziwacznym podarku.
Wpierwej pochylił się nad ojcem i wypuściwszy pióro z garści, począł bacznie mu się przyglądać. O dziwo, miast ku klepisku, niby ptak uwolniony z potrzasku wyrwało się ku powale i tam zawisło. Niebywałe! Dziw nad dziwy!
- Będziesz zdrów, starcze! - zakrzyknął radośnie Antoś, po czym, chwyciwszy na powrót piórko, stanął nad chorą macochą. - Teraz ty, babo! - rzekł z nadzieją w głosie i wypuścił więźnia z garści.
Piórko zawirowało w powietrzu, jakby niezdecydowane, w którą udać się stronę, a potem runęło na klepisko niby kamień. Los macochy był przesądzony...
Zadrżał chłopaczyna, albowiem zrozumiał, jak wielka wiedza została mu dana. Czy zdoła udźwignąć jej ciężar? Nie wiedział... Jednakże nie było czasu dywagować nad tym. Wszak trzeba spieszyć ludziom na ratunek! Kostuchę uprzedzić!
- Poproszę o pomoc białokore brzeziny! - zawołał chwacko, szybko chowając niezwykły podarek wiedźmy za pazuchę.
Drzewa z chęcią użyczyły mu kory, bowiem puszcza zawsze dzieli się wszelkim dobrem z tymi, którzy szanują jej prawa, on zaś nawarzył brzozowej mikstury i po chałupach łażąc, przywracał jednych chorych do zdrowia, a innych, choć z rozpaczy pękało mu serce, zostawiał na pastwę kostuchy, albowiem nie śmiał sprzeciwiać się woli piórka.
Wieść o medyku, który mocen jest powstrzymać zarazę, rozniosła się po całej ziemi kaliskiej lotem błyskawicy. Zewsząd ciągnęły tłumy chorych. Jedni przybyli o własnych siłach, ledwo powłócząc nogami, drudzy na noszach ciągnionych przez bliskich, inni zaś w powozach zaprzężonych w konie, jednakoż wszyscy z tą samą nadzieją w rozognionych gorączką oczach, gotowi suto zapłacić za ratunek.
Antoś leczył chorych za darmo, nie zważając ani na ich pochodzenie, ani też zasobność kabzy, wszakże do wiedzy, którą posiadał, nie doszedł pracą własnych rąk, lecz spadła nań niby gwałtowny deszcz, zmuszając do posłuszeństwa.
- Jakże to tak bogacić się na ludzkim cierpieniu? - pytał, ilekroć ktoś wtykał mu jakiś grosz, kobiałkę koziego mleka czy kawał lnianego płótna. - Mnie tam wystarczy ten zgrzebny przyodziewek, garść suszonych jagód i snop słomy za legowisko! - dodawał, ściskając w garści czarodziejskie piórko.
Niczego ponad to, co już posiadał, nie potrzebował. Łaknął może jeno bratniej duszy, którą z miłością do serca by przygarnął, albowiem czuł się sam na świecie jak palec. Wprawdzie ludzie otaczali go zewsząd, jednakże ich wdzięczność była niby mgła nad bagnem - znikała równie szybko jak się pojawiała. Koniec końców zawżdy wracał do puszczy, między swych wiernych towarzyszy - drzewa, i im powierzał swe smutki.
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

Awatar użytkownika
eka
Posty: 16787
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Baśń o puszczyku

#15 Post autor: eka » 16 sty 2023, 18:17

Nawet "piórko" nie wszystko może, nieodwracalne z definicji nie da się zmienić. Kawał dobrego tekstu, wiadomo że poziom druku masz od dawna.
Niszę "legendowa" (bo któż je dzisiaj układa z tak dobrą stylizacją?) wypełniasz perfect.

:kofe:

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1658
Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
Płeć:

Baśń o puszczyku

#16 Post autor: Alicja Jonasz » 18 sty 2023, 19:07

Droga eko, dziękuję Ci za dobre słowo! :)
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1658
Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
Płeć:

Baśń o puszczyku

#17 Post autor: Alicja Jonasz » 20 sty 2023, 20:55

fr.8
Minęła zimna, przyszło przedwiośnie, a wraz z nim i pustki w komorze. Kogo zaraza nie zmogła, tego w niedługim czasie umęczył głód. Antoś, ku swej rozpaczy, co rusz zmuszony był ustępować miejsca przy łożu chorych kostusze, a ona, o zgrozo, nie znała umiaru. Wciskała się wszędy, nie gardząc ani prostaczą chałupą, ani też pańskim zamkiem. Takoż stanęła nad łożem kasztelanki.
Zrozpaczony ojciec, możny pan na grodzie, miłujący swe jedyne dziecię ponad wszystko, nie skąpił złotych dukatów na konsyliarzy. Przybyli tłumnie do kaliskiego zamku z najodleglejszych zakątków księstwa, jednakże żaden nie mógł dojść przyczyny choroby kasztelanki ani też jej zaradzić. Tymczasem dziewczyna z dnia na dzień marniała niby ptaszek w klatce trawiony tęsknotą za odżywczym podmuchem wiosennego wiatru. Bidulka...
Gdy ostatni konsyliarz opuścił komnatę chorej i wydawało się, że nie ma już dlań ratunku, w progu stanął Antoś.
- Może ja coś poradzę! - rzekł, wyjmując zza pazuchy piórko.
Zdumiał się wielce kasztelan, albowiem jeszcze nigdy nie widział tak nędznie przysposobionego do służby konsyliarza. Miast kosztownych szat świadczących o zamożności, jeno zgrzebna koszulina i porcięta! Miast kuferka pełnego wszelakich medykamentów, szare piórko i garść ziół w mieszku!
- Toż to strach na wróble, a nie konsyliarz! Szalbierz jakowyś! - drwili dworzanie, gdy chłopaczyna stanął nad łożem kasztelanki. - Każ go poszczuć psami, panie!
I byłby kasztelan niechybnie to uczynił, bowiem, sam opływając we wszelkie wygody i dostatki, we wzgardzie miał pospólstwo, gdyby nie nadzieja, która za przykładem pierwszej jaskółki, choć wiosny nie przywabi, pozwala sercu ogrzać się ociupinkę i doczekać słońca oraz zieleni.
- Czyń, co chcesz, młodzieńcze, bylebyś mą córkę ocalił... - rzekł, nie kryjąc łez. - Wynagrodzę cię sowicie! - dodał i potrząsnął sakiewką pełną dukatów, jakby złoto mogło w czymkolwiek tutaj dopomóc.
Dworzanie, słysząc obietnicę złożoną konsyliarzowi, umilkli wielce zadziwieni. Wszak ich pan słynął w okolicy ze skąpstwa, ale i też wielkiego okrucieństwa wobec poddanych, szczególnie tych, którzy nie mieli czym płacić podatków. Powszechnie wiadomym było, iż prędzej wrzuci złoto do wartkiego nurtu Prosny, niźli się nim podzieli z kimkolwiek. Dusił w skarbcu złoto, a biedaków nieustannie gnębił, jakby w ich marnym życiu nie dość było nędzy.
Jednakże gdy tylko nieszczęście stanęło w odrzwiach jego domostwa, próbując wykraść zeń skarb największy, gotów był poświęcić wszystko, zapłacić każdą cenę, byleby je powstrzymać.
- Na nic się zdadzą dukaty, panie! - odparł ze smutkiem Antoś, widząc, jak piórko nurkuje nad łożem kasztelanki niby jastrząb pewny zdobyczy. - Twoja córka nie doczeka brzasku dnia...
- Nie może być! Ratuj ją, konsyliarzu! Naparz ziół! Odczyń tajemne rytuały! - zakrzyknął zgnębiony ojciec. - Jeśli z diabłem trzeba się układać, uczyń to bez wahania! Mą duszę kładę na szali...
Zadumał się młodzian, albowiem żal mu było kasztelanki. Dziewczę, choć udręczone chorobą, nic nie straciło ze swej urody i świeżości. Jej krucze włosy ścielące się gęstą falą po ramionach lśniły w blasku łuczywa jak najdelikatniejszy jedwab. Lica jaśniały niby płatki białej róży, zaś usta, podobne do słodkich poziomek, zdawały się prosić o pocałunek.
- Ach, jakaż ona piękna! Za nic nie oddam jej kostusze! - szepnął Antoś i schował piórko za pazuchę.
I nie odstąpił od dziewczyny, jeno mocnego odwaru z brzozowych gałązek, tudzież kory nagotował i począł nim poić chorą, bacząc przy tym na kostuchę, która w oczekiwaniu na zdobycz przyczaiła się w kącie komnaty niczym liszka w zagrodzie.
- Niedoczekanie twoje!- pogroził jej pięścią, słysząc, jak się sroży, jak zgrzyta zębiskami. - Moja ci ona, nie twoja... - i tu z lubością spojrzał na kasztelankę. - Nie oddam ja ci jej, choćby mi przyszło umrzeć! Odejdź precz, jędzo przeklęta!
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

Awatar użytkownika
eka
Posty: 16787
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Baśń o puszczyku

#18 Post autor: eka » 22 sty 2023, 15:20

I co, i co dalej... :beee:

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1658
Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
Płeć:

Baśń o puszczyku

#19 Post autor: Alicja Jonasz » 22 sty 2023, 17:13

eko :myśli:
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1658
Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
Płeć:

Baśń o puszczyku

#20 Post autor: Alicja Jonasz » 23 sty 2023, 17:41

fr. 9
Jednakże jędza nie zamierzała odejść, jeno przywarła do posadzki gotowa w każdej chwili capnąć, co los jej przyobiecał.
O dziwo, po wypiciu naparu z brzozy chora jakby odżyła. O świtaniu otworzyła modre oczęta i jęła wodzić nimi po komnacie, w południe dziobnęła kąsek strawy, o zmierzchu zaś, ku radości rodziców, siadła na łożu.
- Konsyliarzu, weź dukaty! - zawołał wzruszony ojciec. - Proś, o co chcesz, a otrzymasz to, bowiem moja wdzięczność jest wielka! Dam ci ze skarbca każdy klejnot!
Antoś posmutniał. Wszak to, czego pragnął całym sercem, nie sposób było znaleźć w kasztelańskim skarbcu pośród złota i pereł.
- Daj mi rękę swej córki, panie... - wyksztusił wreszcie. - To godziwa zapłata za to, com uczynił...
A uczynił wiele! Cud nad cuda! Wszakże, wyrwawszy dziewczę z łap kostuchy, sprzeciwił się mocy, z którą nie powinien igrać żaden śmiertelnik. Czuł, że piórko skryte za pazuchą pali go w skórę niby łuczywo, a w głowie, o zgrozo, poczyna mącić mu się jak w malignie.
- Kasztelańska córka żoną stracha na wróble? - parsknął śmiechem pan na grodzie. - Zuchwały jesteś, konsyliarzu! Powiadam ci, weź kiesę pełną dukatów i odejdź, pókim szczodry! - dodał z nagłym gniewem.
Chłopak spojrzał ze smutkiem na kasztelana i rzekł bez cienia strachu:
- Kostucha weszła pod ten dach i nie odstąpi, póki się nie nasyci. Co ją przywiodło między ludzi, z tym odejść musi. Taki los... Skoro więc jedna dusza zawrócona z drogi, innej trzeba zań podążyć w zaświaty. Ty, panie, jeszcze niedawno dla ratowania córki z diabłem chciałeś się układać, swą duszę kładłeś na szali... Oddaj ją tedy nienażartej jędzy, a kasztelanka żyć będzie w zdrowiu i szczęściu.
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

ODPOWIEDZ

Wróć do „ALICJA JONASZ”