• Nasze rekomendacje
  •  
    UWAGA!
    JEŻELI JESTEŚ ZAREJESTROWANYM UŻYTKOWNIKIEM I MASZ PROBLEM Z LOGOWANIEM, NAPISZ NAM O TYM W MAILU.
    admin@osme-pietro.pl
    PODAJĄC W TYTULE "PROBLEM Z LOGOWANIEM"
     
  • Słup ogłoszeniowy
  •  
    Demokracja jest wtedy, gdy dwa wilki i owca głosują, co zjeść na obiad.
    Wolność jest wtedy, gdy uzbrojona po zęby owca może bronić się przed demokratycznie podjętą decyzją.

    Benjamin Franklin

    UWAGA!
    KONKURS NA TEKST DISCO POLO ROZSTRZYGNIĘTY!

    Jeżeli tylko będziecie zainteresowani, idea konkursów powróci na stałe.
    A oto wyniki



    JAK SIĘ PORUSZAĆ POMIĘDZY FORAMI? O tym dowiesz się stąd.
     

Zapomniany las - rozdział III

ODPOWIEDZ
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1658
Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
Płeć:

Zapomniany las - rozdział III

#1 Post autor: Alicja Jonasz » 01 lis 2019, 15:12

do początku
do poprzedniego
Zarębowie w istocie znali się na robocie. Gdy tylko proboszcz, czerwony i spocony, w starej sutannie niedopiętej na wydętym brzuchu, sapiąc i przecierając chustką łysinę, odczynił stosowne obrządki, mężczyźni ochoczo zabrali się do roboty. Owe obrządki nie miały co prawda wiele wspólnego z egzorcyzmami, ograniczyły się bowiem do wymamrotania kilku zdań modlitwy i obfitego skropienia obejścia święconą wodą, posiadały jednak tak wielką moc sprawczą, że bracia, rozgrzawszy żołądki przepalanką, której nie żałowała im Agnieszka, gotowi byli zrezygnować z wszystkich innych zobowiązań i spędzić na Słonecznej Polanie całe lato przy remoncie chaty. Wysączyli aromatyczny trunek co do kropelki i pochwaliwszy gospodarność Jagny Walenciakowej, zakasali rękawy. Najpierw dokładnie obejrzeli chałupę, począwszy od fundamentów aż po samiuśki komin. Pomierzyli co trzeba, a potem usiedli na wozie i popijając wino specjalnie przygotowane na tę okazję, zaczęli głośno się naradzać. Starszy wiódł prym w rozmowie. Co chwilę drapał się po kędzierzawej czuprynie i strzepując z niej jakiś niewidzialny pył, mówił do brata - chudego, brodatego chłopka, o fizjonomii przypominającej jamnika, którego Agnieszka hodowała w dzieciństwie:
- Zdzisiu, ściany mocne, łbem nie przebijesz, ale dach sito, dziurawy jak portki na dupie starego Piątkowicza z Rakówki! Krokwie trzeba wymienić, łaty...
- Ano - przytakiwał młodszy. - Yyyyyyyy... ano, no, yyy...
Rychu co chwilę przerywał swój wykład, aby podrapać się po czuprynie i pociągnąć spory łyk wina, a potem dalej tłumaczył chudzielcowi:
- Zdzisek, najpierw zrzucimy to przepróchniałe dziadostwo tam, gdzie te krzoki..,
- Nooo - przytakiwał młodszy.
- Potem zajmiemy się resztą - ciągnął starszy.
Przepijał prawie każde zdanie, a że mówcą dobrym nie był, potrzebował dużo czasu, aby sklecić kolejne. Zastanawiał się długo, marszcząc czoło, a wtedy ręka z butelką pracowała wyjątkowo sprawnie. Zdzisiek też nie należał do wymownych. Patrzył tylko swoimi wyłupiastymi oczyma na brata i dorzucał swoje głupkowate:
- Yyyy... Noo... Yyyy...
Agnieszka obserwowała braci Zarębów z niemałym rozbawieniem, później jednak ogarnęły ją obawy. Podeszła do Walenciaka zrzucającego deski z przyczepy i wziąwszy go na bok, zapytała:
- Panie Stanisławie, czy ci Zarębowie to na pewno najlepsi we wsi w swoim fachu? Pierwszy raz widzę, żeby ktoś pochłaniał takie ilości wina...
- Pani Agnieszko, bez wina ani rusz! Wino inspiruje - uspokajał Walenciak. - Taki już urok braci Zarębów, że o suchym pysku do niczego się nie biorą, ale bez obaw, swoje zrobią jak trzeba, po mistrzowsku, na glanc! Nie ma co się martwić! Wkrótce przywyknie pani i do tego!
Może i racja, pomyślała, rozglądając się dookoła. Poranna mgła rozpłynęła się niezauważalnie. Powietrze ufnie zaczęło odkrywać przed nią każdy szczegół tego niesamowitego miejsca. Jasnozielone liście grabów ostro rysowały się na tle ciemnej ściany zieleni oddzielającej nasłonecznioną polanę od bezkresnej gęstwiny. Las żył i zdawał się na swój sposób przemawiać do Agnieszki. Odetchnęła głęboko i nagle poczuła się lekka jak piórko. Gdyby nie robota, chętnie pobiegłaby naprzód i zanurzyła się w orzeźwiającą topiel zieleni.
- Przyjdzie i na to czas - szepnęła z uśmiechem.
- Przepraszam... - usłyszała nagle zza pleców. - Jeśli pani chce, mógłbym posprzątać w środku. Kiedyś często przyjeżdżałem tutaj z mamą. To piękne miejsce.
Głos był cichy i niepewny. Odwróciła się. Jego właściciel mógł mieć trzynaście, może czternaście lat. Był to wysoki, szczupły chłopak o kasztanowych, głęboko osadzonych oczach i płowych, zaczesywanych na bok włosach. Nerwowo miętosił w rękach kaszkiet.
- Właśnie chciałam cię o to prosić, ale... - zawahała się przez chwilę. - To dobrze, że chcesz pomóc. Zastanawiam się jednak, czy twoja mama nie będzie miała nic przeciwko. Może najpierw z nią porozmawiam?
- Wujek Bednarski nie ma nic przeciwko, żebym tutaj pracował - odpowiedział chłopak nieco pewniejszym głosem. - Zdzisiek i Rychu często zabierają mnie do ciesielskiej roboty. Umiem już dużo...
- Nie wątpię - stwierdziła z przekąsem, spoglądając na raczących się winem braci. - Pomimo tego, zanim zaczniesz pomagać, chciałabym porozmawiać z twoimi rodzicami. Najszybciej załatwimy to przez telefon.
- Mama nie żyje - usłyszała - a ojca nigdy nie widziałem na oczy. Sama nie da pani rady tego wszystkiego posprzątać. Razem będzie szybciej i raźniej.
Samiusieńki jak wilczek, pomyślała Agnieszka, walcząc z nagłym wzruszeniem. Los stawia przed nią kolejnego nieszczęśnika. Czyżby chciał w ten sposób coś jej przekazać? Ten chłopak musiał wiele wycierpieć. Jego spojrzenie przepełnione było jakimś bezbrzeżnym smutkiem, a może tylko tak jej się wydaje. Człowiek często ulega dziwnej skłonności do przypisywania innym ludziom uczuć, które tak naprawdę są tylko i wyłącznie jego udziałem.
- Jak masz na imię? - zapytała, chcąc przerwać przeciągające się milczenie.
- Tomek - odparł z lekkim uśmiechem, podwijając rękawy kraciastej koszuli. - Jestem gotowy! Od czego zaczynamy?
Było w nim coś sympatycznego, przyjaznego, coś, co już przy pierwszym spotkaniu wzbudza zaufanie.
- Nie mam pojęcia - powiedziała. - Może od mebli? Trzeba wynieść je na zewnątrz, a potem zobaczymy...
Ksiądz proboszcz stojący w cieniu starej, zdziczałej jabłoni chrząknął znacząco i rzekł:
- Pani Agnieszko, to dobry chłopak, zdolny, pracowity. Płot wokół plebani naprawił, krzyż wyheblował i przed kościołem postawił. Nie pożałuje pani, że go do roboty wzięła, nie pożałuje! Bracia Zarębowie pijusy są, ale fachowce dobre, na swojej robocie się znają! Zobaczy pani, z tej chatynki podziurawionej jak sito zrobią pałac i wiele grosza nie wezmą. Naród tutaj uczciwy, skłonny do poświęceń!
Pogłaskał się po wydatnym brzuchu, po czym sapnął ciężko, jakby wypowiedzenie tych kilku zdań było wysiłkiem ponad miarę. Ksiądz Antoni należał do ludzi zasiedziałych, każda wycieczka poza wieś męczyła go okrutnie, dlatego niczym ognia unikał podróżowania. Tym jednak razem nie śmiał odmówić Walenciakowi. Na samo wspomnienie smacznych serków, pierożków, konfitur i wędlin, którymi obdarowywało go to zacne małżeństwo, proboszczowi ciekła ślinka. Jagna była najlepszą gospodynią we wsi. Za każdą przysługę potrafiła wywdzięczyć się w dwójnasób, a i na tacę nigdy nie żałowała, na mszę świętą za duszę syna, na wypominki. Narzekać na niedogodności nie wypadało, sapnął więc tylko raz jeszcze, chustką czoło wytarł i klapnął ciężko na leżący nieopodal kamień. Wkrótce dostał piwa schłodzonego w pobliskiej rzece, pajdę pachnącego kminkiem chleba z chrupiącym kotletem schabowym, kiszonego ogórka. Jadł ze smakiem, popijał piwem i przyglądał się uwijającym po dachu braciom Zarębom, którym po opróżnieniu butelki wina jakby sił przybyło.
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

ODPOWIEDZ

Wróć do „ALICJA JONASZ”