• Nasze rekomendacje
  •  
    UWAGA!
    JEŻELI JESTEŚ ZAREJESTROWANYM UŻYTKOWNIKIEM I MASZ PROBLEM Z LOGOWANIEM, NAPISZ NAM O TYM W MAILU.
    admin@osme-pietro.pl
    PODAJĄC W TYTULE "PROBLEM Z LOGOWANIEM"
     
  • Słup ogłoszeniowy
  •  
    Demokracja jest wtedy, gdy dwa wilki i owca głosują, co zjeść na obiad.
    Wolność jest wtedy, gdy uzbrojona po zęby owca może bronić się przed demokratycznie podjętą decyzją.

    Benjamin Franklin

    UWAGA!
    KONKURS NA TEKST DISCO POLO ROZSTRZYGNIĘTY!

    Jeżeli tylko będziecie zainteresowani, idea konkursów powróci na stałe.
    A oto wyniki



    JAK SIĘ PORUSZAĆ POMIĘDZY FORAMI? O tym dowiesz się stąd.
     

Baśń o puszczyku

Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
eka
Posty: 16787
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Baśń o puszczyku

#21 Post autor: eka » 23 sty 2023, 18:02

No i super! Już myślałam, że Antoś chce dobrowolnie oddać żywot kostusze.
Podoba mi się rozwiązanie, wredny typ z tego tatuśka, niech go pani z kosą zabiera.

Czekam na kontynuację i pozdrawiam serdecznie, Alicjo : )

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1658
Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
Płeć:

Baśń o puszczyku

#22 Post autor: Alicja Jonasz » 23 sty 2023, 18:32

eko :myśli:
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

Awatar użytkownika
eka
Posty: 16787
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Baśń o puszczyku

#23 Post autor: eka » 23 sty 2023, 22:56

No dobra, niech Antoś podaruje piórko kostusze. Wiadomo za co.

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1658
Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
Płeć:

Baśń o puszczyku

#24 Post autor: Alicja Jonasz » 28 sty 2023, 13:41

fr.10
- A gdyby tak pochwycić ową jadowitą jędzę za piszczele i do lochu wsadzić po wsze czasy? - przerwał mu kasztelan, przymrużając chytrze oczy. - Niechby tam sczezła! - dodał krzynkę ciszej.
Koncept dobry, lecz jak tego dokonać, pomyślał Antoś. Wszak kostucha nie głupia... Wielu próbowało ją przechytrzyć, oj, wielu! Każdy jeden, nic nie wskórawszy, sczezł w mogile.
- Nie ubiegniesz kostuchy, panie! Rychlej ona ciebie dopadnie, niźli w lochu zamknąć się pozwoli... - odparł wreszcie głosem tak zmienionym, iż trudno było rozeznać jego brzmienie. - Świat bez kostuchy? Nic z tego! Posiane zboże ktoś przecież zebrać musi. Taka kolej rzeczy...
- A juści, bez kostuchy! - syknął kasztelan. - Wtrąć do lochu owego ponurego żniwiarza, a uczynię cię zięciem!
Zafrasował się chłopaczyna, albowiem zrozumiał, iż kasztelan żąda rzeczy, której on żadną miarą nie zdoła wypełnić. Wszakże już raz sprzeniewierzył się wyrokom losu. Wbrew woli piórka przywrócił do zdrowia kasztelankę. Ani chybi, przed karą nie ujdzie, choćby i kostuchę do lochu wrzucił! Nie czas jednakże płakać nad tym!
- Kostucha sama do lochu nie wnijdzie... - odrzekł po namyśle. - A nawet gdyby i wlazła, choćbyś zamknął odrzwia na cztery spusty, rychło wylezie! Nie do takich komnat wkradała się owa jędzula i nie z takich się wymykała objuczona w duszę! Trzeba jakowyś fortel wymyślić, aby zwabić ją w potrzask i pozbawić jadu. Powiadają, że lubi podarki! Sprezentuj jej kosę, panie! Stara pewnikiem stępiła się przy robocie albo i wyszczerbiła! Każ w zamkowej kuźni wyrychtować nową z najszczerszego złota! Niech też wykują skrzynię z kruszcu wysadzaną drogocennymi kamieniami. Nie żałuj złota, panie! Gdy kostucha ujrzy złożony na jej dnie tak szykowny podarek, niechybnie wskoczy do środka, a wtenczas zatrzaśniem wieko! Twoja w tym już głowa, panie, by siedziała tam na wieki...
- Słusznie prawisz, konsyliarzu! - rzekł pan na grodzie, choć nie w smak mu było dzielić się złotem. - Jeśli twój koncept się ziści, na Jare Gody będzie weselisko!
Nim zegar na kaliskiej wieży wybił południe, kasztelan wydał rozkazy. Płatnerzom i złotnikowi przykazał wyrychtować kosę, jakiej świat nie widział, i skrzynię z najprzedniejszego kruszcu wysadzaną szlachetnymi kamieniami. Kowalowi zaś zlecił wykucie klamr do owej zmyślnej skrzynki, solidnych, z damasceńskiej stali, coby kostucha nie dała im rady. Minęła czasu krztynka, a wszystko było gotowe!
- To dla ciebie, pani! Takiej kosy nie ma żaden żniwiarz w kaliskiej kasztelani, a może i na całym świecie! Spójrz, jak jej klinga, wykuta z najprzedniejszego złota, błyszczy niby słońce w czas żniwa! Dotknij drzewca! Jesionowy, obleczony w płatki najszczerszego złota, z uchwytem z kości słoniowej! Masz i pałąk pokryty jedwabiem, osełkę, kuskę na nią, tudzież młotek i klepadło, a wszystko wykonane ze szlachetnego kruszcu - rzekł uroczystym tonem kasztelan, stawiając przed kostuchą skrzynię z podarkiem. - Wejdź do skrzynki, obejrzyj cacka - dodał chytrze - i naciesz się nimi do woli, albowiem mnie na nic się już zdadzą bogactwa! Nic mi po złocie, nic mi po klejnotach, kiedy mój skarb najdroższy, moją jedyną córkę, a może i mnie samego, zawleczesz w zaświaty...
Na te słowa kostucha wylazła z kąta i przypadłszy łbem do ziemi, poczęła węszyć, a gdy już wyniuchała co miała wyniuchać, z wolna ruszyła ku skrzyni niby wygłodzona psina skuszona zapachem jadła. A ile było przy tym łypania pustymi oczodołami na boki, ile mlaskania, plwania i zgrzytania zębiskami, ile stukania piszczelami w posadzkę, potrząsania wyszczerbioną kosą, tego nie sposób wyrazić! Wiadome jest jedno, nie łacno zwieść kostuchę, oj, nie łacno! Gdy kasztelan był już pewny swego, jędzula ni stąd i zowąd zatrzymała się.
- Przecia widzę, że nie złoto... - zapiszczała cienkim głosem, mlaskając przy tym okropnie. - I osełki brak, i stylisko przegniłe jak te truny na smętarzu...
- Jak to nie złoto? Przecie sam pilnowałem, coby płatnerz i złotnik sprawili się przykładnie! - zawołał pan na grodzie, przypadając z niedowierzaniem do skrzynki.
- Oszukane... Okradli cię, człecze! - zaskrzypiała jędzula bezzębną szczęką. - Wnijdź do środka i sam obacz! Klinga z przerdzewiałej stali ledwie co złotem powleczona, drzewiec przegniły, kruchy, wystarczy jeno dotknąć, a w proch się obróci... Jakże tym mam kosić dusze? A osełki ani widu ani słychu!
- Nie może być... - zarzęził wściekle kasztelan i wpełzł do skrzyni.
Na to właśnie czekała kostucha! Gdy tylko panek skrył się w złotym pudle, zatrzasnęła wieko i chichocząc z uciechy, zawołała:
- Mam cię! Chciałeś przechytrzyć śmierć, głupcze? Mój ci jesteś teraz... Huzia w zaświaty!
I porwawszy skrzynkę na kościste plecyska, pognała tam, skąd jeszcze żaden człek nie wrócił! Czy to biedak, czy panek, urodny czy szpetny, wszystkich kostucha traktuje jednako. Wszakże kto narodził się i z wolna pnie ku słońcu, w czas żniwa paść musi pod kosą posępnego żniwiarza. Taka kolej rzeczy... Sprawiedliwość jedna... Nikt sprzeciwić się temu nie ma prawa, inaczej biada mu!
Dość bajania o tym. Wróćmy do świata żywych. A tam ostał się konsyliarz, którego z woli ludu obwołano kasztelanem, i kasztelanka, urodna niby płatek śniegu. Wydawałoby się, iż nic już nie stanie na przeszkodzie, by tych dwoje, jak to w bajkach bywa, żyło długo i szczęśliwie, dochowawszy się dziatek, a potem wnucząt. Nic bardziej mylnego! Albowiem jak nie można powstrzymać śmierci, tak i nie sposób przymusić serca, by rozmiłowało się w drugim...
Dziewczyna, wyrwana z łap kostuchy, rychło odzyskała zdrowie i siły, a widząc, iż nowy kasztelan gotów zaprzedać diabłu duszę, byleby choć raz nań spojrzała, poczęła bawić się ową jego słabością ku niej niby sprytne kocisko, które pochwyciwszy mysz, pozwala poigrać jej nieco, po czym jednym kłapnięciem pyska pozbawia tchu. Któż zdoła zrozumieć serce kołaczące do drzwi, za którymi nie masz ani ociupinki żaru, jeno chłód zionie, jeno pustka czeka i wieczny ból?
W istocie, Antoś przepadł na amen! Wszakże za jeden uśmiech kasztelanki, jedno jej spojrzenie rzucone niedbale spod długich czarnych rzęs, mógłby oddać wszystko. Jednakże był nie w ciemię bity i rychło pojął, iż uczucie, które niczym wiosenne kwiecie rozkwitło w jego sercu, prędzej spali go od środka, niźli spotka się z wzajemnością. Płonął na samą myśl o tym... I byłby pewnie rzucił urząd, przepyszne szaty, komnaty, tudzież wszelki inny zbytek, i wrócił do swoich, między prastare dęby, buki i jodły, najwierniejszych towarzyszy, gdyby nie nadzieja, matka serc w rozpaczy...
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

Awatar użytkownika
eka
Posty: 16787
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Baśń o puszczyku

#25 Post autor: eka » 31 sty 2023, 09:40

Kto pod kim dołki kopie... : )
Super fragment! Od pomysłu po nienaganną realizację. Uwielbiam Twoje historie.
Cliffhanger oryginalny, bo o ile dobrze pamiętam, każda uratowana panna z wysokiego rodu pałała wdzięcznością/miłością do swojego wybawcy z ludu, a tu mamy bardziej urealnioną wersję.
Nadzieja, hm, nie zawszą matką głupich, a wręcz motorem sukcesu.

Dzięki za "smakowitość" chwil podczas czytania.
Pięknego dnia! :)

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1658
Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
Płeć:

Baśń o puszczyku

#26 Post autor: Alicja Jonasz » 31 sty 2023, 11:47

eko, dziękuję, że towarzyszysz mi w tym pisaniu :) piszę po fragmenciku i co napiszę kolejny, zdaje mi się, że brak w tym składu i ładu; zobaczymy, co będzie, gdy zbiorę to w całość... pozdrawiam Cię ciepło i koniecznie musimy kiedyś wypić :kofe:
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1658
Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
Płeć:

Baśń o puszczyku

#27 Post autor: Alicja Jonasz » 31 sty 2023, 15:42

fr.11
Nie zwiodły go ani wysoki urząd, ani też bogactwa. Niestrudzenie od brzasku aż po zmierzch pochylał się z troską nad ludźmi dotkniętymi cierpieniem, nie bacząc na ich wiek, godności czy zasobność sakiewki. Miłowali go tedy wszyscy, a ze wszech miar ci, których do zdrowia przywrócił, ale i w nędzy pokrzepił. Jednakże najbardziej miłowały go drzewa. Wszak dbał o nie jak dotąd żaden pan na grodzie. Pod pieczą litościwego kasztelana puszcza rozrosła się, sięgając niemalże bram kaliskiego grodu. Powiadają, iż to właśnie za jego rządów nasadzono całe gaje brzozy, która po dziś dzień żyje pospołu z ludźmi, dzieląc się tym, co najprzedniejsze - liściem, korą, życiodajnym sokiem zwanym wodą brzozową, tudzież swą niedościgłą urodą.
Inszych pocieszał, a swego serca pocieszyć nie zdołał.
- Pójdę do błotnej wiedźmy uprosić ratunku! - rzekł wreszcie. - Może ziół jakowychś uwarzy w miłosny napój! Może zaklęcie odczyni, coby serce lubego dziewczęcia ku mojemu skłonić, a jeśli nawet nie znajdzie na to sposobu, niech bodaj uleczy mnie z miłości...
Słyszał nieraz, jak baby we wsi bajały o ziołach, w których moc takowa drzemie, iż wystarczy ich garść zaledwie, by czyjeś serce odmienić. Weźmy na ten przykład wywar z lubczyku, paproci, szaleju czy dzięgielnicy... Pity przy wtórze magicznych zaklęć potrafi podobno rozniecić w duszy taki ogień, iż człek nie jest mocen ugasić go inaczej, jak przygarnąwszy do serca inszą duszę. Ach, prawdaż to czy jeno puste ludzkie gadanie!?
Nie łacno odnaleźć wiedźmę na moczarach w ten czas. Błota roztajały, a ścieżki, oswojone w czas mrozów, na przedwiośniu zamieniły się w niedostępne grzęzawiska pełne niepokojących, wręcz złowrogich odgłosów. Coś tam bez ustanku pohukuje w gąszczu traw, coś złowrogo derka, przeraźliwie kwiczy, terkocze i buczy niby na jakowejś piekielnej uczcie! Powiadają, że to czarty, licha i insze paskudy wypełzają z nor po zimie, coby posilić się ociupinę, tudzież poigrać wśród bagiennych łąk i trzcinowisk.
Antoś znał owe potwory dobrze! Oto w suchych trzcinach skrył się bąk, największy chochlik tych bagien, i brodząc w wodzie na swych długich nogach zaopatrzonych w rozcapierzone szpony, co rusz wyciąga szyję, jakby chciał wielkim ostrym dziobem przedziurawić niebo. Jego donośne buczenie niesie się po moczarach niby rozpaczliwy ryk krowy próbującej resztkami sił wyrwać się z błotnej topieli. Po zmroku zaś wśród kęp turzycy przemyka kropiatka i pogwizdując ponuro, zdaje się być przebiegłym diablikiem zwodzącym podróżnych na manowce. Tam znowuż, w nabrzeżnych szuwarach, przycupnął wodnik, złośliwa poczwara, która swym kwikiem umie napędzić niejednemu stracha. Takaż to piekielna sfora żyje na mokradłach i strzeże porządku po dziś dzień, a kto nie wierzy, sprawdzić nie wzbraniam...
Niechybnie zbłądziłby nasz młodzian wśród owych ścieżek zdradliwych, wiodących donikąd, chyba że w głąb błotnej mazi, gdyby nie piórko, które choć wiatru nie było, jeno cisza i kłęby gęstej mgły dookoła, gięło się w jedną stronę, jakby wskazując mu dokąd ma pobiec.
- Czary jakoweś! - zawołał Antoś, bacznie przyglądając się postrzępionej chorągiewce pióra. - Jednakże tym razem nie sprzeciwię ci się! - dodał i ruszył przez bagno, uważnie stawiając stopy na rozmiękłym gruncie.
Zaledwie uszedł kilka kroków, a z mgły wyłoniła się znajoma chałupa. Wszystko było jak przedtem, jeno on z pełnym brzuchem, odziany w kosztowne szaty, z sakiewką dukatów przy pasie i sercem pełnym bolesnego szczęścia...
Ostatnio zmieniony 01 lut 2023, 18:49 przez Alicja Jonasz, łącznie zmieniany 1 raz.
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

Awatar użytkownika
eka
Posty: 16787
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Baśń o puszczyku

#28 Post autor: eka » 01 lut 2023, 17:49

Antosia oneż nie wystraszą, w przeciwieństwie do mnie, zatem Ci wierzę, Narratorze. Sprawdzać nie muszę :)

Hm... a może kasztelan najpierw spróbuje smalić cholewki do innej waćpanny? Zazdrość bywa katalizatorem.

:kofe:

Awatar użytkownika
Alicja Jonasz
Posty: 1658
Rejestracja: 24 kwie 2012, 09:01
Płeć:

Baśń o puszczyku

#29 Post autor: Alicja Jonasz » 01 lut 2023, 18:53

Powiadasz, że zazdrość mogłaby pomóc mi skończyć tę historię? eko :myśli:
Alicja Jonasz

"A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy"
Tadeusz Woźniak

Awatar użytkownika
eka
Posty: 16787
Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59

Baśń o puszczyku

#30 Post autor: eka » 02 lut 2023, 07:12

:myśli: no nie, Antoni z tych, co tak nie potrafią.
Zła podpowiedź, tym bardziej że ma piórko.
Alicja Jonasz pisze:
31 sty 2023, 15:42
Niechybnie zbłądziłby nasz młodzian wśród owych ścieżek zdradliwych, wiodących donikąd, chyba że w głąb błotnej mazi, gdyby nie piórko, które choć wiatru nie było, jeno cisza i kłęby gęstej mgły dookoła, gięło się w jedną stronę, jakby wskazując mu dokąd ma pobiec.

ODPOWIEDZ

Wróć do „ALICJA JONASZ”