-
- Nasze rekomendacje
-
-
UWAGA!
JEŻELI JESTEŚ ZAREJESTROWANYM UŻYTKOWNIKIEM I MASZ PROBLEM Z LOGOWANIEM, NAPISZ NAM O TYM W MAILU.
admin@osme-pietro.pl
PODAJĄC W TYTULE "PROBLEM Z LOGOWANIEM"
-
- Słup ogłoszeniowy
-
-
"Wszyscy, którzy zachowali ojczyznę, wspierali ją, pomnażali, mają wyznaczone w niebie określone miejsce, gdzie szczęśliwi rozkoszują się życiem wiecznym".
Cicero "De re publica"
JAK SIĘ PORUSZAĆ POMIĘDZY FORAMI? O tym dowiesz się stąd.
SKAŁA. GÓRA. SŁOŃCE.
- Karma
- Posty: 1154
- Rejestracja: 22 sty 2015, 23:20
SKAŁA. GÓRA. SŁOŃCE.
Jak daleko pada lawina od gór?
Gdzieś za granicą wiecznej zmarzliny, ktoś urodził kamień.
Ten rósł przez eony, aż w końcu jednym ruchem tektonicznym,
wypiętrzył się aż po sklepienie nieba.
Pociemniało, pojawił się pierwszy błysk a potem odgłos gromu.
Trzeba zawsze liczyć sekundy pomiędzy.
Wtedy wiesz, jak jest blisko i czy wystarczy ci czasu,
żeby się schować.
Choć jesteś kamieniem, gdzie miałbyś uciec?
Tkwisz zatem po szyję w piasku. W glinie.
Słońce pada na ciebie prostopadle, topi,
Dopóki nie zmienisz się w magmę.
SKAŁA.
Kursywa.
Najpierw musiałem się o nią roztrzaskać.
Skwerek lądu widoczny z daleka,
który miał być wybawieniem od miesięcy tułaczki po słonych mirażach,
okazał się zadrą, drzazgą w oceanie.
Wbiła się po sam czubek ramienia, zaczynając od palca wskazującego,
unieruchomiła mi ręce na milę z hakiem.
Odtąd każda próba poruszenia, zdziała tyle co te kilka desek,
które zostały mi po dotychczasowych lokatorach.
Umarli?
A jeśli nawet, to czy to starość, tęsknota czy nieszczęśliwy zbieg wypadków,
spowodowany niedostateczną znajomością fauny i flory.
Umarli, a ich kości straszą zapewne gdzieś w lesie za mną,
więc nigdy już tam nie dotrę.
Umrę na samotność, tu – na rozgrzanym, kamienistym przylądku.
Po środku dróg mlecznych, z których spadają gwiazdy,
rozsiewając wokół siebie pył i brokat.
Jakże świątecznie.
Najpierw musiały się o mnie roztrzaskać.
Nadpęknięte, namokłe i nieużyteczne do tego stopnia,
że nie pozostało mi nic, jak zbudować z nich stos.
Trudno.
Może pogoda będzie mi sprzyjać i po upływie kilku dekad, zasłużę na popiół.
Do tego czasu zamieszkam w muszlach jak krab pustelnik,
czy inne żyjątka, które od tej pory będą mi rodziną.
Może będę miał szczęście, oszaleję za chwilkę i sam uwierzę w to,
że jestem jednym z nich. Że gdzieś przynależę.
Stworzymy subkulturę szczypiec i odnóg,
niepoliczalnych jak wszystko co mnie otacza.
Ktoś potem odnajdzie to miejsce i może nawet zapamięta ten widok:
Skorupy porozrzucane gdzie popadnie.
Puste, nieważne,
sypkie tą chwilową trwałością – dopóki nie dotkniesz.
GÓRA.
Z wody powstałeś, więc staniesz się w końcu pustynią.
Nieprzekraczalną granicą, zza której
powrót już nie jest możliwy.
Chyba, że znajdą cię mrówki,
poznoszą na swoich malutkich plecach
w głębiny lasu, pod koronę liści i strachu o każdy centymetr.
Ich ścieżki, to najtrwalsza ze skał.
Ze skały powstałeś, więc musisz się stać
w końcu lasem.
W każdym pniu zamieszka diabeł, lub hamadriada.
Chyba, że znajdą cię mrówki.
Wydrążą korytarze wzdłuż kory,
rzeka ich malutkich ciał zaleje twój kontynent,
staniesz się autostradą dla zapachu i ścieżek,
z których nie może już być powrotu.
Powstałeś z powrotów, z magmy i piasku.
Więc musisz się stać dziś mrowiskiem.
SŁOŃCE.
Roztop wosk.
Niech każda spójność osiągnie swoje epitafium,
przy pszczelej filharmonii,
a miód tryska z poszczerbionych skał,
wprost na płonące lodowce.
Kursywa.
Mężczyzna podnosi horyzont,
Przesuwa go o siedem stopni północnych,
chowa za pazuchę. Na potem.
Każdy z bogów, do którego mógłby się teraz zwrócić
- śpi -
więc zdaje mu się, że jest bezkarny.
Ma dobre intencje, chociaż te - tak blisko źródła ciepła - owinęły się w samozapłon.
Koniec kursywy.
Zamiast miodu, woda.
Zamiast wody, magma.
Zasycha na zboczach i odrywa się od nich
skrzacymi plastrami.
Wsiąka w kości palców, przesuwa środek ciężkości
o siedem stopni północnych i czmycha w kierunku horyzontu,
który słabnie.
Kursywa.
Mężczyzna sięga do kieszeni, wyciąga z niej dłoń
ubrudzoną popiołem.
Nabiera go trochę na palec i smaruje nim drzwi, okna, dach swojego domu.
Resztę rozsypuje wokół łóżka, na szczęście.
Zasypia snem sprawiedliwych, którzy toczą pod górę swój głaz.
Słońce przyświeca mu w twarz, nawet przez kotary,
więc uśmiecha się nieznacznie i opiera głowę o ostatni promyk.
Koniec kursywy.
Pszczoły zlatuja się zewsząd,
wędrówka z cieplejszych kwiatów dobiegła końca.
Tutaj założą swój ul, wierne królowej.
Zniosą jej pod stopy resztki półmroku,
kiedy na niebie mogą istnieć równocześnie Helios i Luna. Zaledwie mrówki,
Koniec kursywy.
Gdzieś za granicą wiecznej zmarzliny, ktoś urodził kamień.
Ten rósł przez eony, aż w końcu jednym ruchem tektonicznym,
wypiętrzył się aż po sklepienie nieba.
Pociemniało, pojawił się pierwszy błysk a potem odgłos gromu.
Trzeba zawsze liczyć sekundy pomiędzy.
Wtedy wiesz, jak jest blisko i czy wystarczy ci czasu,
żeby się schować.
Choć jesteś kamieniem, gdzie miałbyś uciec?
Tkwisz zatem po szyję w piasku. W glinie.
Słońce pada na ciebie prostopadle, topi,
Dopóki nie zmienisz się w magmę.
SKAŁA.
Kursywa.
Najpierw musiałem się o nią roztrzaskać.
Skwerek lądu widoczny z daleka,
który miał być wybawieniem od miesięcy tułaczki po słonych mirażach,
okazał się zadrą, drzazgą w oceanie.
Wbiła się po sam czubek ramienia, zaczynając od palca wskazującego,
unieruchomiła mi ręce na milę z hakiem.
Odtąd każda próba poruszenia, zdziała tyle co te kilka desek,
które zostały mi po dotychczasowych lokatorach.
Umarli?
A jeśli nawet, to czy to starość, tęsknota czy nieszczęśliwy zbieg wypadków,
spowodowany niedostateczną znajomością fauny i flory.
Umarli, a ich kości straszą zapewne gdzieś w lesie za mną,
więc nigdy już tam nie dotrę.
Umrę na samotność, tu – na rozgrzanym, kamienistym przylądku.
Po środku dróg mlecznych, z których spadają gwiazdy,
rozsiewając wokół siebie pył i brokat.
Jakże świątecznie.
Najpierw musiały się o mnie roztrzaskać.
Nadpęknięte, namokłe i nieużyteczne do tego stopnia,
że nie pozostało mi nic, jak zbudować z nich stos.
Trudno.
Może pogoda będzie mi sprzyjać i po upływie kilku dekad, zasłużę na popiół.
Do tego czasu zamieszkam w muszlach jak krab pustelnik,
czy inne żyjątka, które od tej pory będą mi rodziną.
Może będę miał szczęście, oszaleję za chwilkę i sam uwierzę w to,
że jestem jednym z nich. Że gdzieś przynależę.
Stworzymy subkulturę szczypiec i odnóg,
niepoliczalnych jak wszystko co mnie otacza.
Ktoś potem odnajdzie to miejsce i może nawet zapamięta ten widok:
Skorupy porozrzucane gdzie popadnie.
Puste, nieważne,
sypkie tą chwilową trwałością – dopóki nie dotkniesz.
GÓRA.
Z wody powstałeś, więc staniesz się w końcu pustynią.
Nieprzekraczalną granicą, zza której
powrót już nie jest możliwy.
Chyba, że znajdą cię mrówki,
poznoszą na swoich malutkich plecach
w głębiny lasu, pod koronę liści i strachu o każdy centymetr.
Ich ścieżki, to najtrwalsza ze skał.
Ze skały powstałeś, więc musisz się stać
w końcu lasem.
W każdym pniu zamieszka diabeł, lub hamadriada.
Chyba, że znajdą cię mrówki.
Wydrążą korytarze wzdłuż kory,
rzeka ich malutkich ciał zaleje twój kontynent,
staniesz się autostradą dla zapachu i ścieżek,
z których nie może już być powrotu.
Powstałeś z powrotów, z magmy i piasku.
Więc musisz się stać dziś mrowiskiem.
SŁOŃCE.
Roztop wosk.
Niech każda spójność osiągnie swoje epitafium,
przy pszczelej filharmonii,
a miód tryska z poszczerbionych skał,
wprost na płonące lodowce.
Kursywa.
Mężczyzna podnosi horyzont,
Przesuwa go o siedem stopni północnych,
chowa za pazuchę. Na potem.
Każdy z bogów, do którego mógłby się teraz zwrócić
- śpi -
więc zdaje mu się, że jest bezkarny.
Ma dobre intencje, chociaż te - tak blisko źródła ciepła - owinęły się w samozapłon.
Koniec kursywy.
Zamiast miodu, woda.
Zamiast wody, magma.
Zasycha na zboczach i odrywa się od nich
skrzacymi plastrami.
Wsiąka w kości palców, przesuwa środek ciężkości
o siedem stopni północnych i czmycha w kierunku horyzontu,
który słabnie.
Kursywa.
Mężczyzna sięga do kieszeni, wyciąga z niej dłoń
ubrudzoną popiołem.
Nabiera go trochę na palec i smaruje nim drzwi, okna, dach swojego domu.
Resztę rozsypuje wokół łóżka, na szczęście.
Zasypia snem sprawiedliwych, którzy toczą pod górę swój głaz.
Słońce przyświeca mu w twarz, nawet przez kotary,
więc uśmiecha się nieznacznie i opiera głowę o ostatni promyk.
Koniec kursywy.
Pszczoły zlatuja się zewsząd,
wędrówka z cieplejszych kwiatów dobiegła końca.
Tutaj założą swój ul, wierne królowej.
Zniosą jej pod stopy resztki półmroku,
kiedy na niebie mogą istnieć równocześnie Helios i Luna. Zaledwie mrówki,
Koniec kursywy.
Jagoda Mornacka.
-
- Posty: 6589
- Rejestracja: 01 lis 2011, 23:09
SKAŁA. GÓRA. SŁOŃCE.
W całości chyba nawet lepiej się prezentuje niż w częściach.
I oto kolisko świata zamknęło okrąg...
I oto kolisko świata zamknęło okrąg...

- Karma
- Posty: 1154
- Rejestracja: 22 sty 2015, 23:20
SKAŁA. GÓRA. SŁOŃCE.
To w założeniu zawsze miała być całość.
W trakcie pisania jednak stwierdziłem, że może poszło mi to w nieco inną stronę niż zamierzałem, ale potem - kiedy pokazałem całość Ewie, stwierdziłem, że jednak intuicja mnie nie myliła
W trakcie pisania jednak stwierdziłem, że może poszło mi to w nieco inną stronę niż zamierzałem, ale potem - kiedy pokazałem całość Ewie, stwierdziłem, że jednak intuicja mnie nie myliła

Jagoda Mornacka.
-
- Posty: 5196
- Rejestracja: 21 lis 2011, 12:02
SKAŁA. GÓRA. SŁOŃCE.
Zdecydowanie jako całość, nasycony wiersz do granic, ale nie poza nie. Jest co czytać i nad czym rozmyślać... i świetnie.
Pozdrawiam.
Pozdrawiam.
- Karma
- Posty: 1154
- Rejestracja: 22 sty 2015, 23:20
- eka
- Posty: 18453
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
SKAŁA. GÓRA. SŁOŃCE.
O! Dobra decyzja.
Całość nabiera większego ciężaru - jako 100% metafora życia.
PS kursywa nadal wytrąca z równowagi czytelniczej : )
Całość nabiera większego ciężaru - jako 100% metafora życia.

PS kursywa nadal wytrąca z równowagi czytelniczej : )
- Karma
- Posty: 1154
- Rejestracja: 22 sty 2015, 23:20
SKAŁA. GÓRA. SŁOŃCE.
Inaczej, Ewo.
Przeczytaj sobie te fragmenty z kursywa zaznaczoną wizualnie i tak jak teraz, dźwiękowo. Serio nie czujesz różnicy?
Sam fakt, że kursywa musiałabyś zaznaczyć pół tekstu.
No to ma sens i już! Masz go widzieć!
Przeczytaj sobie te fragmenty z kursywa zaznaczoną wizualnie i tak jak teraz, dźwiękowo. Serio nie czujesz różnicy?
Sam fakt, że kursywa musiałabyś zaznaczyć pół tekstu.
No to ma sens i już! Masz go widzieć!

Jagoda Mornacka.
- eka
- Posty: 18453
- Rejestracja: 30 mar 2014, 10:59
SKAŁA. GÓRA. SŁOŃCE.
Fonetyczny walor?
Marnie recytuję. Nagraj i wklej do działu viewforum.php?f=2
Marnie recytuję. Nagraj i wklej do działu viewforum.php?f=2
- Karma
- Posty: 1154
- Rejestracja: 22 sty 2015, 23:20
- Lucile
- Posty: 4877
- Rejestracja: 23 wrz 2014, 00:12
- Płeć:
SKAŁA. GÓRA. SŁOŃCE.
Skała. Góra. Słońce.
"Poemat" w trzech odsłonach, a jednak spójna całość. Nasze jestestwo.
Chwalić nie będę, bo sam bardzo dobrze wiesz, że wiersz świetny, przemyślany i znakomicie poprowadzony.

"Poemat" w trzech odsłonach, a jednak spójna całość. Nasze jestestwo.
Chwalić nie będę, bo sam bardzo dobrze wiesz, że wiersz świetny, przemyślany i znakomicie poprowadzony.
